-Może zaprezentujesz nam obronę przed strzelcem?
-J-j-j-ja?
-Nie, ja wiesz?!
-P-przepraszam centurionie. A kto będzie łucznikiem?
-No domyśl się! -chłopak z przerażeniem spogląda na Tini i głośno przełyka ślinkę. -No ale spokojnie, strzały będą tępe. Nie chcemy przecież strat w oddziale prawda? Jednak jeśli nie unikniesz strzału, mogą ci zostać dość mocne siniaki. -Clancy cały czas patrzy na mnie ze strachem w oczach. On w ogóle nie wygląda na czternaście lat. -No dalej, na co czekasz? Bierz tarcze.
-Tini. -zwracam się do mojej dziewczyny. Chyba mogę już ją tak nazywać. -Nie masz nic przeciwko, prawda?
-Nie, ale nie uważasz, że lepiej było by wziąć kogoś, bardziej... wyszkolonego?
-Jeśli nie będzie trenował z najlepszymi, to nigdy mu się nic nie uda.
-Dobra, ale nie myśl sobie, że będę w niego strzelała z całą swoją mocą. To tylko do zaprezentowania.
-Tak, tak...
Clancy wraca, uginając się pod ciężarem niesionej tarczy. Do tego przy pasie przypięty ma krótki miecz.
-Zasady są proste. Obszar po którym się poruszacie wyznaczają końce polany. Tini ma w kołczanie 10 strzał. -podałem jej odpowiedni kołczan, z zatępionymi grotami. -Jeśli co najmniej pięć strzałów będzie celnych, Clan, dostaje dodatkowe ćwiczenia. Jednak, gdyby udałoby mu się ich uniknąć, to wtedy ma na dzisiaj spokój. No więc zaczynamy.
Tini wsiada na swojego konia i jedzie w dalszą część polany. Clancy, truchtem rusza w stronę pola gry. Nie wiem co on robił na zajęciach z siłowni, ale ledwo co unosi tarcze. Dziewczyna wyjmuje z kołczanu pierwszą strzałę i napina cięciwę. Trafia go w nogę. Pierwszy punkt dla niej. Kiedy płaski grot dotkną jego łydki, ten odskoczył na ziemię, co Tini wykorzystała i wycelowała ponownie, tym razem w drugą nogę.
Nie chce mi się nawet patrzeć na te jego żałosne starania. Clancy ledwo co podnosi się z ziemi. Zdobiona tarcza cały czas przytłacza go w dół. W końcu chwieje na nogach, Tini wykorzystuje okazje i trafia go w rękę, jednocześnie wytrącając mu miecz. Clan próbuje go podnieść i ponownie obrywa, tym razem w plecy. Leży teraz na oszronionej trawie. Tini podjeżdża do niego, zsiada z konia i pomaga mu wstać.
-Oktawian, kończymy to. -widać, że jest zdenerwowana.
-Gra sie jeszcze nie skończyła.
-Kończymy! -powiedziała to tak dobitnie, że nawet ja nie mam zamiaru się z nią kłócić. Dziewczyna podtrzymuje Clancy'ego, który krzywi się z bólu.
-Zostaw go.
-Ty jesteś ślepy?! On nie ma sił ustać na własnych nogach! -w jej oczach pojawia się błysk złości. -Alice, możesz mi pomóc? -mówi to już o wiele łagodniej.
-Rozejść sie! -nie mam zamiaru dalej prowadzić tych zajęć.
Podążam drogą w stronę świątynnego wzgórza. Wymachuje przed sobą złotym mieczem z lirą na rękojeści. Nienawidzę tego symbolu. Jestem tylko jego dalekim przodkiem. To, że objawił się we mnie ten dar, o ile mogę to tak nazwać wiele nie znaczy. Z opowiadań mojej matki wynika, że Apollo jest moim pra-pra-pradziadkiem. Tak, no po prostu pokrewieństwo jest ogromne...
Na szczęście taka różnica w rodzinie pozwala mi być z Tini. Nawet nie można powiedzieć, że jakoś jesteśmy spokrewnieni. Dziwne, że dopiero teraz zdałem sobie sprawę z mojego uczucia. Znam się z nią bardzo długo. Nadal pamiętam ten dzień, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Kiedy skończyłem 11 lat uciekłem z domu. To wszystko przez tę wizje. Tamtego dnia siedziałem spokojnie z rodzicami w salonie. W telewizorze leciał jakiś nudny film. Po chwili ekran zrobił się cały czarny, a moment później nie widziałem już nic. Słyszałem głosy moich rodziców, ale zanikały one pod wpływem innego. Był chłodny i ranił zaostrzone noże. Mówił coś o odrodzeniu. Jeśli nie opuszczę rodziców, będą oni pierwsi w jakiejś armii. Bałem się. Byłem małym dzieckiem, które martwiło się o swoją rodzinę. Ten głos opowiadał różne straszne rzeczy. Kiedy ponownie się obudziłem, leżałem już w swoim pokoju. W środku panowała ciemność, przez którą próbowało przedostać się światło księżyca. W głowie cały czas brzęczały mi tamte słowa. Wziąłem wtedy plecak, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i uciekłem. Z początku było trudno. Najpierw trafiłem do CHB. Tam poznałem Tini, jednak nie minął miesiąc a zdałem sobie sprawę, że tam nie pasuje. Niektórzy mówili mi, że nie jestem herosem, aż do uznania. Tak wiem, że to dziwne, bo z początku też nie miałem o tym pojęcia. Wiedziałem, że moi rodzice są półbogami, żyłem w tej świadomości. Cały czas myślałem, że te wszystkie potwory są przyciągane przez nich. Jednak okazało się, że ja byłem kolejnym powodem. Jestem synem rzymskiego Marsa. Niestety nadal jestem postrzegany przez niektórych, jako potomek Apolla, a nie syn boga wojny. Po krótkim pobycie w CHB, trafiłem do CJ. W krótkim czasie zostałem augurem, a kilka miesięcy po zakończeniu probatio - centurionem I kohorty.
***pół godziny później***
Znajduję się w świątyni Jupiter. Ze stosu pluszaków wybieram jednego i rozpruwam go małym sztyletem. Obraz ponownie jest nieczytelny. Coś musi dziać się z bogami. Zazwyczaj utrzymywali jakikolwiek kontakt z herosami, a teraz od kilku dni nie wiemy nic...
***wieczorem***
Zmęczony całym dniem idę w kierunku swojej sypialni. Otwieram duże, masywne drzwi i wchodzę do środka. Pokój jest ogromny. Przez okna przebija się światło księżyce. Podchodzę do regału z książkami, zajmującego prawie całą ścianę. Wyciągam pierwszą lepszą książkę i siadam z nią na czarnej, skórzanej kanapie. Próbuję czytać, lecz słowa nie trafiają do mojej głowy. Słyszę pukanie do drzwi, a po chwili ich skrzypienie.
-Oktawian? -po pokoju rozlega się cichy głos. Odwracam głowę i widzę Tini. Jest w pidżamie składającej się z pomarańczowej, długiej koszulki i czarnych getrów.
-No wejdź. -dziewczyna podchodzi bliżej i siada na kanapie obok mnie.
-Jesteś zły?
-Niby o co?
-O to, jak dzisiaj na ciebie nawrzeszczałam.
-Nie, ja wrzeszczę prawie codziennie.
-Zauważyłam. Nie uważasz, że trochę przesadzasz z tym Clancy'm?
-Kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Byłem nowy w oddziale, ale się postarałem i widzisz jak jest teraz. To wszystko zależy od jego chęci a inaczej zmotywować go się nie da. -dziewczyna westchnęła.
-Wy i te wasze sposoby wychowawcze... -puściłem jej uwagę mimo uszu. Nie pierwszy raz słyszę coś takiego.
-A tak w ogóle to co się z nim stało?
-Jest tylko trochę poobijany. Alice się już nim zajmuje. U nas, jest jedną z najlepszych sanitariuszek.
-Ta Alice... Wydaje mi się, że ona ma coś do mnie.
-Chyba nie wyobrażałeś sobie, że każdy będzie darzył cię przyjaźnią?
-Ależ nie. -lekko przysuwam się do niej. -Ale ty mnie lubisz.
-Można powiedzieć, że nawet więcej. -Tini zamyka oczy. Po chwili jesteśmy już złączeni w głębokim pocałunku.
============
Turururu. #TeamOktini Mam nadzieję, że się podoba. ;>
TINI SOLACE
Pisz, pisz, pisz *o* Chcę więcej *u* WIELE WIĘCEJ *u*
OdpowiedzUsuńWeny życzę :*
#teamLeni
OdpowiedzUsuńNie lubię Oktiego ;_;
Pisz, pisz. W końcu następny rozdział z mojej perspektywy. *szatański śmiech*
haha, ty nigdy go nie zaakceptujesz prawda? xD no tak, kolejny z twojej perspektywy, ciesz się, ciesz :*
Usuń#sorrywolęteamLeni
OdpowiedzUsuń*klaszcze rączkami* tak, jest "tę" :) przyda ci się to nie tylko do pisania - poloniści lubią poprawną polszczyznę xD
Jak zawsze trochę uczepię się przecinków, jak chcesz, to mogę ci napisać gdzie... Tak, będę to pisać dopóki przecinki nie będą zawsze na swoich miejscach!
No, a poza tym rozdział bardzo "przyjemny". Lubię perspektywę Oktaviana xD Ale, według mnie, zbyt dużo w niej Tini... Rozumiem, że są razem, ale.... ale czekam aż wbije Leo i się pokłócą... Kocham konflikty <3
Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, chcę się dowiedzieć co będzie dalej, więc pisz dla wygłodniałych czytelników ;3