Posłuchaj sobie

środa, 31 grudnia 2014

ROZDZIAŁ XVII - LEO

    Właśnie zwiedzałem Nowy Rzym, gdy zostałem wezwany na jakieś zebranie. Przyszła po mnie jakaś Rzymianka, w połyskującej zbroi z cesarskiego złota. Czy oni zawsze mają takie stroje? Przecież w tym musi być tak gorąco, gdybym tylko dodał kilka... Mniejsza o to.
    Ciągle idziemy i idziemy. Czemu to miasto musi być takie wielkie? W końcu dziewczyna bez słowa otwiera drzwi jakiegoś domu. No nie całkiem  jakiegoś, bo byłem tu wtedy na tej... kolacji. Pewnie Nowego Rzymu nie będę wspominać za dobrze.
    Jestem prowadzony przez ciąg korytarzy. Na końcu jednego z nich, za ogromnym łukiem znajduję się sala, przeznaczona chyba specjalnie do takich zebrań. Przy ogromnym stole siedzą Vicky i Tini. Kiedy tylko wchodzę do środka Rzymianka znika. Siadam jak najdalej od dziewczyn, jednak co chwila na nie spoglądam. Dokładniej na Tini.
    Nie rozumiem sam siebie. Po tym co ona zrobiła ja nadal ją kocham. Może dlatego, że u niej jako u pierwszej dziewczyny miałem jakieś szanse? A może to wszystko to moja wina. Tylko co ja wtedy powiedziałem. O co jej chodzi?! Czuję jednak w sobie, że muszę ją przeprosić. Czy to, że moim ojcem jest Hefajstos, tak zniekształciło moje uczucia?
  -Tini -staram się mówić spokojnie. Na dźwięk mojego głosu lekko unosi głowę, którą do tej pory opierała na swoich rękach .-Bo ja... ja chciałem... -w tym samym momencie gdy miałem jej to powiedzieć po sali rozległ się inny głos.
  -O widzę, że wszyscy jesteście. No to omówimy tylko kilka spraw -Oktawian. No on ma świetne wyczucie czasu. Mam ochotę strzelić go kulką ognia. Nic by mu się nie stało... No może trochę by się przypalił. Ale Tini by mi nigdy nie wybaczyła, gdybym zrobił z jej... chłopaka, kupkę popiołku. -W skrócie, sprawa ma się tak: niedaleko puszczy,  powstał jakiś gigant. Amazonki powoli nie dają rady go powstrzymywać, więc tak jak było w misji wy musicie się tam udać. Teraz jeszcze poproszę jakąś maskotkę, żeby sprawdzić wolę bogów.
    Zauważam, jak Tini ze swojej torby wyciąga jakiegoś misia. Lew. Dałem jej go rok temu na urodziny. Ona chowa go z powrotem. Minę ma taką jakby to był jej cenny skarb. Bogowie... a co ona mnie... kocha? Nie. To nie prawda. Inaczej nie byłaby z Oktawianem.
  -Nikt nie ma? Szkoda. Będziecie musieli się obejść bez tego -mówi to jakby nam zależało na jego głupim wymysłom. -Dobrze, a więc za pół godziny kilku naszych strażników podwiezie was bliżej puszczy. Ja jeszcze muszę coś zrobić -niechętnie podnosimy się ze swoich miejsc. Vicky wychodzi jako pierwsza. Tini zostaje w tyle. Postanawiam zaczekać na nią w pobliżu, żeby przy najbliższej okazji jej to powiedzieć.
  -Tini? -słyszę zza zamkniętych drzwi. Jest to głos Oktawiana.
  -Hmmm?
  -Wiesz co. Nie mogę tego już dalej ciągnąć. Związek na odległość nie ma żadnego sensu -z ust dziewczyny wydobywa się zduszony krzyk.
  -Jak, jak ty mogłeś?!
  -No cóż, takie jest życie. Nic na to nie poradzisz. Albo będziesz twarda, albo nie dasz sobie na nim rady.
  -Czyli uważasz, że jestem słaba?! -Tini jest strasznie zbulwersowana. -Jeśli twoje podejście do świata jest takie bezduszne to wielkie dzieki! A ja miałam nadzieje na coś więcej -słyszę głuchy plask. Mam nadzieję, że to ona dała mu z liścia, Inaczej nie odpuściłbym temu strachowi na wróble w prześcieradle. Zawsze przy nim dostaję jakichś odruchów bitewnych.
  -Uspokój się.
  -Jak mam być spokojna, skoro właśnie uświadomiłam sobie jakim jesteś dupkiem! -dobrze mu powiedziała! -Ciągle myślisz tylko o władzy. Jesteś *********** egoistą!
  -Uspokój się!
  -Nie mam zamiaru! -słyszę dźwięk, zbliżającej się Tini. Wydaje mi się, że nie jest to najlepsza pora/ A może przeprosiny poprawią jej humor? Sam nie wiem. O bogowie Valdez ogarnij się! Szybka decyzja: tak czy nie?
  -Zaczekaj! -podbiegam do dziewczyny. Po co ja się w ogóle odezwałem. Jestem idiotą.
  -Co?
  -Bo wtedy, miałem ci coś powiedzieć...
  -Nie musisz mnie przepraszać. Uświadomiłam sobie, że wolisz kogo innego. Nie mam nic do ciebie. To twój wybór -dziewczyna jest jakoś dziwnie spokojna.
  -Ale...
  -Przestań. Nie musisz mnie przepraszać.
  -Ale ja cie kocham! -co ja robię, co ja robię, Bogowie dopomóżcie.
  -Co? Co powiedziałeś? -zaskoczyłem ją. Ona naprawdę myślała, że ja wolę tą Reshire. -Leo, ja...
    Tini wybiega z domu. Chcę za nią pobiec, ale nogi mam jak z waty. Przyparty do tej pory do ściany, osuwam się w dół. Mam nadzieję, że to nie koniec, że nie wszystko jeszcze stracone. Nadzieja. Coś ciągle mi mówi, że powinienem za nią pójść. Ale nie potrafię.
    Czekam.
    Wierzę.
    Mam nadzieję.
=============
Jest w końcu ten rozdział! Mam nadzieję, że się podoba i czekam na komentarze.
TINI

poniedziałek, 22 grudnia 2014

ROZDZIAŁ XVI - OLIVIA

Podążam z moim oddziałem przez ciemny las. Drogę oświetlają nam specjalne latarki. Prezent od taty. Mogę śmiało powiedzieć, że jesteśmy jego ulubioną drużyną. Mam na to kilka, niepodważalnych dowodów.
Zmierzamy w kierunku Camp Jupiter. Jesteśmy czymś w podobieństwie Łowczyń Artemidy, ale do nas może wstąpić każdy. Wędrujemy z obozu do obozu i tępimy potwory, pałętające się w okolicy, nic szczególnego. Jednak ostatnio dostawałyśmy ostrzegawcze sygnały od Amazonek. Podobnież w okolicach ich puszczy pojawił się jakiś gigant, którego nie mogą pokonać nawet z pomocą Diany. Jedyne co o nim wiemy to, że jest cały z ziemi i skał, a na plecach ma wyryty napis coelus. To rzymski odpowiednik Uranosa. Nie mając innego wyjścia musimy dowiedzieć się czegoś więcej u Rzymian.
Bez trudu dostajemy się do CJ Tunelem Caldecott. Ominięcie straży nie było czymś nadzwyczajnym. Nie jesteśmy tu pierwszy raz. Na początek postanawiam pogadać z Oktawianem. Nie przepadam za gościem, ale jest augurem. Zostawiam swój oddział na chwilę w II kohorcie. W końcu to tu mieszkałam na początku, zanim tata powołał nasz oddział. Potem było już tylko życie w podróży.
Podążam w stronę świątynnego wzgórza. Nie mam pewności, czy go tam zastanę. Jestem już blisko. Obstawiam, że będzie w świątyni Jupitera. Pudło. Otwieram drzwi i staje sam na sam z ogromnym posągiem starszego faceta z piorunem, z cesarskiego złota.
No to teraz zostają mi dwie opcje: świątynia Marsa lub Nowy Rzym. Ta druga nie za bardzo mi się uśmiecha. Odwiedzam świątynie Marsa. W niej również nikogo nie ma. Najlepszym rozwiązaniem, byłoby połączyć się iryfonem, ale gdzie ja w taki pochmurny dzień znajdę tęcze. Po chwili jak na zawołanie, zauważam kałużę, w której odbija się siedmiokolorowa poświata. Wyciągam z kieszeni złotą drahmę.
-Bogini Iris, przyjmij o to ten dar. Pokaż mi Oktawiana. -wrzucam monetę do wody. W kałuży pojawia się augur. -Oktawian. -początkowo chłopak jest zdezorientowany, jednak kiedy mnie zauważa przyjmuje swój typowy wyraz twarzy.
-Olivia. Cóż za niespodzianka.
-Ta jasne, gdzie jesteś?
-Jeśli to cie tak interesuje to na Polu Marsowym. 
-Czekam na ciebie na Świątynnym Wzgórzu.
-Mam teraz zajęcia z kohortą.
-Nie mam zamiaru iść z buta na drugi koniec obozu!
-Nie bulwersuj się tak. Nie wiele ci to pomoże. Zaraz po ciebie kogoś przyśle. -zakończył rozmowę roztrzepując tęcze ręką.
Mam nadzieje, że dotrzyma obietnicy i nie będę musiała tu sterczeć przez kolejne pół dnia. Nie mając większego wyboru przysiadam na progu jednej ze świątyń. Po jakiś pięciu minutach słyszę odgłos końskich kopyt. Wstaję ze swojego dotychczasowego miejsca. Chwilę później trzymam już wodze kasztanowego konia.
-Cześć Clancy. -zwracam się do chłopaka, który przyprowadził owe zwierzę. Znam go od niedawna. Prawdę mówić to ja pomogłam mu dostać się do obozu.
-Ave.
-Dużo się zmieniło od tamtego czasu.
-Trochę. -Clan wydaje mi się być znacznie przygaszony. Nie dziwię się, skoro trafił do I kohorty, ale jeśli ten tasiemiec Oktawian coś mu zrobił, to popamięta mnie na długo.
-A jak ci się podoba w obozie?
-Jest dobrze. -te krótkie odpowiedzi zaczynają mnie przerażać.
-Clan. Możesz mi powiedzieć, jeśli coś cię gryzie.
-Jest dobrze. -powtórzył to dobitnie. Te rzymskie zasady. Jestem twarda, ale też ledwo co je znosiłam.
W końcu dojeżdżamy na Pola Marsowe. Zauważam, że oprócz Oktawiana i jego kohorty jest również Tini. Nie spodziewałam się jej tutaj. Może ma to jakiś związek z misją.
-Tini! -zsiadam z konia i krzyczę do dziewczyny. Ta odwraca się w moim kierunku.
-Hej! Co ty tu robisz?
-Bardziej bym się spytała co ty tu robisz.
-No wiesz, mam tą misję. Czekam tylko na jakieś wiadomości z puszczy.
-Puszczy? Tej puszczy? -czyli miałam dobre przeczucie przyjeżdżając tu. -No właśnie. Przyjechałam tu w podobnej sprawie.
-Wiesz coś o tym?
-Tak, mam wiadomość od Amazonek.
-Mów co wiesz!
-To trzeba omówić w innym gronie.
-No dobra. Ale trzeba to zrobić jak najszybciej. -dziewczyna odchodzi ode mnie i kieruje się w stronę Oktawiana, który trenuję swoją kohortę.
-O co chodzi? -Tini przyprowadza chłopaka. Ten jak zwykle ma swój pogardliwy wyraz twarzy. Jak on mnie denerwuje...
-Musimy omówić coś ważnego.
-Wieczorem, nie będę znowu przerywał zajęć.
-Ale...
-Nie teraz. 
Chłopak odchodzi do swojej kohorty. Czyli mam teraz czekać kilka godzin? Przynajmniej mam czas, żeby pogadać z Tini.
-Jak ci się układa z Leo? -po jej wyrazie twarzy mam wrażenie, że źle trafiłam. Przecież, zanim wyjechali z obozu byli tak w sobie zakochani...
-A niby jak ma się układać?
-No jesteście w końcu razem?
-Nie. Nie jesteśmy.  -powiedziała to tak dobitnie, że odechciało mi się kontynuować rozmowę, ale muszę się dowiedzieć o co chodzi.
-No to w końcu jak to jest? -starałam się nie naruszyć wrażliwego tematu mówiąc ,,wami''.
-Jestem z Oktawianem.
-Co!? Z tym?!
-Nie drzyj się tak.
-No ale...
-Tak z tym Oktawianem.
==========
No więc... mogę wam coś zapowiedzieć? Nie chcecie to nie czytajcie bo będzie spojler, ale musze to napisać xD
Jesteś pewien?
Będzie #TeamLeni
Ktoś zginie
TINI SOLACE

piątek, 19 grudnia 2014

ROZDZIAŁ XV - OKTAWIAN

Nie rozumiem tego chłopaka, ale jakby się zastanowić, to nie chciałbym wiedzieć co się dzieje w jego głowie. Od miesiąca, kiedy przybył do obozu i został przydzielony do mojej kohorty, sprawia wrażenie wiecznie przestraszonego.  Jak Lupa mogła go wybrać. Kiedy powiedziałem jego imię, na drżących nogach wystąpił z szeregu. To zachowanie powoli zaczyna mnie śmieszyć. Mój wyraz twarzy przybiera kpiarski uśmiech.
-Może zaprezentujesz nam obronę przed strzelcem?
-J-j-j-ja?
-Nie, ja wiesz?!
-P-przepraszam centurionie. A kto będzie łucznikiem?
-No domyśl się! -chłopak z przerażeniem spogląda na Tini i głośno przełyka ślinkę. -No ale spokojnie, strzały będą tępe. Nie chcemy przecież strat w oddziale prawda? Jednak jeśli nie unikniesz strzału, mogą ci zostać dość mocne siniaki. -Clancy cały czas patrzy na mnie ze strachem w oczach. On w ogóle nie wygląda na czternaście lat. -No dalej, na co czekasz? Bierz tarcze.
-Tini. -zwracam się do mojej dziewczyny. Chyba mogę już ją tak nazywać. -Nie masz nic przeciwko, prawda?
-Nie, ale nie uważasz, że lepiej było by wziąć kogoś, bardziej... wyszkolonego?
-Jeśli nie będzie trenował z najlepszymi, to nigdy mu się nic nie uda.
-Dobra, ale nie myśl sobie, że będę w niego strzelała z całą swoją mocą. To tylko do zaprezentowania.
-Tak, tak...
Clancy wraca, uginając się pod ciężarem niesionej tarczy. Do tego przy pasie przypięty ma krótki miecz.
-Zasady są proste. Obszar po którym się poruszacie wyznaczają końce polany. Tini ma w kołczanie 10 strzał. -podałem jej odpowiedni kołczan, z zatępionymi grotami. -Jeśli co najmniej pięć strzałów będzie celnych, Clan, dostaje dodatkowe ćwiczenia. Jednak, gdyby udałoby mu się ich uniknąć, to wtedy ma na dzisiaj spokój. No więc zaczynamy.
Tini wsiada na swojego konia i jedzie w dalszą część polany. Clancy, truchtem rusza w stronę pola gry. Nie wiem co on robił na zajęciach z siłowni, ale ledwo co unosi tarcze. Dziewczyna wyjmuje z kołczanu pierwszą strzałę i napina cięciwę. Trafia go w nogę. Pierwszy punkt dla niej. Kiedy płaski grot dotkną jego łydki, ten odskoczył na ziemię, co Tini wykorzystała i wycelowała ponownie, tym razem w drugą nogę.
Nie chce mi się nawet patrzeć na te jego żałosne starania. Clancy ledwo co podnosi się z ziemi. Zdobiona tarcza cały czas przytłacza go w dół. W końcu chwieje na nogach, Tini wykorzystuje okazje i trafia go w rękę, jednocześnie wytrącając mu miecz. Clan próbuje go podnieść i ponownie obrywa, tym razem w plecy. Leży teraz na oszronionej trawie. Tini podjeżdża do niego, zsiada z konia i pomaga mu wstać.
-Oktawian, kończymy to. -widać, że jest zdenerwowana.
-Gra sie jeszcze nie skończyła.
-Kończymy! -powiedziała to tak dobitnie, że nawet ja nie mam zamiaru się z nią kłócić. Dziewczyna podtrzymuje Clancy'ego, który krzywi się z bólu.
-Zostaw go.
-Ty jesteś ślepy?! On nie ma sił ustać na własnych nogach! -w jej oczach pojawia się błysk złości. -Alice, możesz mi pomóc? -mówi to już o wiele łagodniej.
-Rozejść sie! -nie mam zamiaru dalej prowadzić tych zajęć.
Podążam drogą w stronę świątynnego wzgórza. Wymachuje przed sobą złotym mieczem z lirą na rękojeści. Nienawidzę tego symbolu. Jestem tylko jego dalekim przodkiem. To, że objawił się we mnie ten dar, o ile mogę to tak nazwać wiele nie znaczy. Z opowiadań mojej matki wynika, że Apollo jest moim pra-pra-pradziadkiem. Tak, no po prostu pokrewieństwo jest ogromne...
Na szczęście taka różnica w rodzinie pozwala mi być z Tini. Nawet nie można powiedzieć, że jakoś jesteśmy spokrewnieni. Dziwne, że dopiero teraz zdałem sobie sprawę z mojego uczucia. Znam się z nią bardzo długo.  Nadal pamiętam ten dzień, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Kiedy skończyłem 11 lat uciekłem z domu. To wszystko przez tę wizje. Tamtego dnia siedziałem spokojnie z rodzicami w salonie. W telewizorze leciał jakiś nudny film. Po chwili ekran zrobił się cały czarny, a moment później nie widziałem już nic. Słyszałem głosy moich rodziców, ale zanikały one pod wpływem innego. Był chłodny i ranił zaostrzone noże. Mówił coś o odrodzeniu. Jeśli nie opuszczę rodziców, będą oni pierwsi w jakiejś armii. Bałem się. Byłem małym dzieckiem, które martwiło się o swoją rodzinę. Ten głos opowiadał różne straszne rzeczy. Kiedy ponownie się obudziłem, leżałem już w swoim pokoju. W środku panowała ciemność, przez którą próbowało przedostać się światło księżyca. W głowie cały czas brzęczały mi tamte słowa. Wziąłem wtedy plecak, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i uciekłem. Z początku było trudno. Najpierw trafiłem do CHB. Tam poznałem Tini, jednak nie minął miesiąc a zdałem sobie sprawę, że tam nie pasuje. Niektórzy mówili mi, że nie jestem herosem, aż do uznania. Tak wiem, że to dziwne, bo z początku też nie miałem o tym pojęcia. Wiedziałem, że moi rodzice są półbogami, żyłem w tej świadomości. Cały czas myślałem, że te wszystkie potwory są przyciągane przez nich. Jednak okazało się, że ja byłem kolejnym powodem. Jestem synem rzymskiego Marsa. Niestety nadal jestem postrzegany przez niektórych, jako potomek Apolla, a nie syn boga wojny. Po krótkim pobycie w CHB, trafiłem do CJ. W krótkim czasie zostałem augurem, a kilka miesięcy po zakończeniu probatio - centurionem I kohorty.
***pół godziny później***
Znajduję się w świątyni Jupiter. Ze stosu pluszaków wybieram jednego i rozpruwam go małym sztyletem. Obraz ponownie jest nieczytelny. Coś musi dziać się z bogami. Zazwyczaj utrzymywali jakikolwiek kontakt z herosami, a teraz od kilku dni nie wiemy nic...
***wieczorem***
Zmęczony całym dniem idę w kierunku swojej sypialni. Otwieram duże, masywne drzwi i wchodzę do środka. Pokój jest ogromny. Przez okna przebija się światło księżyce. Podchodzę do regału z książkami, zajmującego prawie całą ścianę. Wyciągam pierwszą lepszą książkę i siadam z nią na czarnej, skórzanej kanapie. Próbuję czytać, lecz słowa nie trafiają do mojej głowy. Słyszę pukanie do drzwi, a po chwili ich skrzypienie.
-Oktawian? -po pokoju rozlega się cichy głos. Odwracam głowę i widzę Tini. Jest w pidżamie składającej się z pomarańczowej, długiej koszulki i czarnych getrów.
-No wejdź. -dziewczyna podchodzi bliżej i siada na kanapie obok mnie.
-Jesteś zły?
-Niby o co?
-O to, jak dzisiaj na ciebie nawrzeszczałam.
-Nie, ja wrzeszczę prawie codziennie.
-Zauważyłam. Nie uważasz, że trochę przesadzasz z tym Clancy'm?
-Kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Byłem nowy w oddziale, ale się postarałem i widzisz jak jest teraz. To wszystko zależy od jego chęci a inaczej zmotywować go się nie da. -dziewczyna westchnęła.
-Wy i te wasze sposoby wychowawcze... -puściłem jej uwagę mimo uszu. Nie pierwszy raz słyszę coś takiego.
-A tak w ogóle to co się z nim stało?
-Jest tylko trochę poobijany. Alice się już nim zajmuje. U nas, jest jedną z najlepszych sanitariuszek.
-Ta Alice... Wydaje mi się, że ona ma coś do mnie.
-Chyba nie wyobrażałeś sobie, że każdy będzie darzył cię przyjaźnią?
-Ależ nie. -lekko przysuwam się do niej. -Ale ty mnie lubisz.
-Można powiedzieć, że nawet więcej. -Tini zamyka oczy. Po chwili jesteśmy już złączeni w głębokim pocałunku.
============
Turururu. #TeamOktini Mam nadzieję,  że się podoba. ;>
TINI SOLACE

czwartek, 18 grudnia 2014

ROZDZIAŁ XIV - ZOE

Jestem już po śniadaniu. Nie było może jakieś wyśmienite, ale mi pasowało. Teraz razem z I kohortą czekam na polanie. W taki grudniowy poranek, wszyscy mają na sobie, specjalnie ocieplane zbroje. Chłodny wiatr owiewa moje rozpuszczone włosy. Moje siostry nie za bardzo wiedzą co robić.
Po chwili zauważam, że z drugiego końca łąki, zmierzają ku nam dwie postacie, ubrane w zbroje z cesarskiego złota. Idą szybkim krokiem. Są już blisko, a ja wyraźnie widzę ich twarze. Według mnie o tej dwójce będzie głośno. Od wczorajszego wieczoru, chyba wszystko będą robić razem. Spoglądam na resztę herosów. Alice ma jakąś kwaśną minę. Ogólnie dzisiaj, prawie w ogóle się do nas nie odzywa. Wydaje mi się, że związek Tini i Oktawiana, totalnie jej przeszkadza. Nie rozumiem jej. Przecież wyczułam jej emocje, a nadal są dla mnie niezrozumiałe. No tak, wyczułam. Jest to jakby moja super-moc. Tata kiedyś mi o tym opowiadał.
Każdy bóg, ma jakieś specjalne umiejętności.
Rzadko kiedy zdarza się, że półbóg, odziedziczy cząstkę tych umiejętności. Jest ona wtedy mała i niegroźna. Podobny skutek ma błogosławieństwo, ale tylko dla innego herosa. Jeśli bóg da błogosławieństwo swojemu dziecku, wtedy moce są bardziej różnorodne, większe, a zarazem niebezpieczniejsze. Ta ostatnia opcja, jest wykorzystywana rzadko kiedy. Ja jestem przykładem błogosławieństwa od innego boga - Afrodyty. To dlatego mogę wykryć emocje niektórych ludzi. Nie jest to dla mnie jakieś uciążliwe, mogę nad tym zapanować, jeśli nie chcę po prostu nie czuje tych uczuć.
Stoję w szeregu, wśród innych herosów. Oktawian razem z Tini w końcu dochodzi do nas.
-Ave Centurionie! -Rzymianie wykrzyknęli to jednocześnie, dokładnie w momencie, kiedy blondyn stanął przed nimi.
-Ave. -bije od niego ogromna powaga. -Pierwsza kohorta baczność! -oddział musiał ćwiczyć to już wielokrotnie, bo zrobili to na jedno zawołanie. Tylko ja, Alice i Lusi jesteśmy trochę spóźnione, ale Oktawian zdaje się przymrużać na to oko. -Dzisiaj, ćwiczymy musztrę, mam nadzieję, że zostało to już wam przedstawione.
-Tak jest Centurionie! -wykrzyknęła Natalie.
-Dodatkowo, dzisiaj, wasz trening będzie nadzorować Tini. Jest naszym gościem specjalnym i można powiedzieć, że dzisiaj będzie również moim zastępcą, więc macie się do niej zwracać per. centurionie. Zrozumiano? -zauważam, jak Solace puszcza mi porozumiewawcze oczko. Ona też nie bierze jego wszystkich słów tak na poważnie. W przeciwieństwie do innych legionistów, którzy spoglądają na nią z respektem. -Więc na rozgrzewkę dwa kółka wokół polany. W zwartym szyku!
Odwracamy się w prawym kierunku i zaczynamy biec. Nie mam problemu ze swoją kondycją, więc przebiegnięcie dwóch okrążeń nie sprawia mi problemu.
Kilka minut później stoimy ponownie w szeregu. Z ust centuriona padają pojedyncze rozkazy, a oddział wykonuje je natychmiastowo. Ta surowa dyscyplina powoli zaczyna mnie przerażać. Czekam tylko na święta w CHB, kiedy to Rzymianie przyjadą do nas. Wtedy pokarzemy im co to znaczy zabawa.
***po obiedzie***
Tym razem spotykamy się na treningu. Natalie objaśniła mi, że rzadko kiedy zdarza się, by był prowadzony przez centuriona. Ponownie jesteśmy na polanie, tym razem Oktawian pokazuje podstawowe ruchy mieczem, oraz tłumaczy jak bronić się przed konnymi strzelcami. Podczas opowiadania o unikach na polane, konno wjeżdża Tini. Zbroja z cesarskiego złota połyskuje w zachodzącym słońcu. Na karym wierzchowcu okrąża trenującą grupę. Zdejmuje łuk, który miała przełożony przez ramię, wyjmuje strzałę i nie zwalniając tempa celuje w tarcze strzelniczą oddaloną z jakieś 7 metrów od niej. Koń nadal galopuje. Między jej dłońmi pojawia się mała łuna jasnego światła. Strzała trafia w sam środek. Nie wiem jak ona to zrobiła, ale mnie zatkało. Dziewczyna podjeżdża do nas powoli zatrzymując konia.
Z gracją zsuwa się z siodła. Zdejmuje hełm i poprawia swoje blond włosy.
-Piękny strzał. -centurion podchodzi do Tini. Ta kładzie ręce na jego ramionach a on obejmuje ją w pasie. Legioniści patrzą na nich z powagą. Czy oni nie mają uczuć? W końcu puszczają swoje objęcia. Dziewczyna podchodzi i zaczyna zajmować się koniem. Oktawian natomiast przygląda się oddziałowi. Przemierza wszystkich swoim świdrującym spojrzeniem. W końcu jego wzrok dłużej skupia się na jednej osobie.
-Clancy.
=========
No to taki nieco krótszy rozdział, ale jest ^^
TINI SOLACE

środa, 17 grudnia 2014

ROZDZIAŁ XIII - ALICE

Mimo późnej pory, powietrze wokół mnie jest bardzo gorące. Staram się, aby moja ręka przypadkowo nie dotknęła Leo. Bardzo prawdopodobne, że spaliłaby się pod wpływem temperatury.
-Leo... -próbuje odezwać się do chłopaka, ale jest on zbyt zbulwersowany, więc rzuca mi tylko zziębłe spojrzenie. -Przykro mi z powodu Tini...
-Nie musisz mi współczuć.
-Ale naprawdę uważam, że ona zachowała się chamsko.
-Przestań! -rozumiem, że on jest wkurzony, ale nie musi na mnie warczeć.
Stoimy w jednej z bocznych uliczek. Po chwili, czuje, że temperatura znacząco spadła. Może chłopak się uspokoił. Przerywam cisze.
-Chcesz już wrócić?
-Nie chce tam wracać.
-Dobra, rób jak chcesz. Ja idę.
-No to idź!
Wracam do stołu. Zajmuje miejsce obok Lusi. Dziewczyna rozmawia z tym pretorem. Zaczynam przyglądać się zgromadzonym. Widzę, że ze spotkania odeszło kilka osób, w tym Tini i Oktawian. Naprawdę współczuje Leonowi. Według mnie Tini zachowała się chamsko. Dawała mu nadzieje, potem tak nagle zaczęła obściskiwać się z tym augurem. Uważam, że to poprostu chamskie. Teraz chłopak się załamie.
Obracam się w kierunku Zoe, która wpatruje się z zafascynowaniem w foletowe światła z lamp, oświetlających ulice.
-Hej.
-Cześć. -dziewczyna spogląda na mnie świdrującym wzrokiem.
-Mam do ciebie pytanie.
-Jakie? -jej spojrzenie ponownie wędruje w strone latarni. Wygląda jakby ją zahipnotwyzowało.
-Co sądzisz o Tini i tym Oktawianie?
-Wyglądają na dobraną parę.
-Ale ona wogóle do niego nie pasuje.
-Przeciwieństwa się przyciągają.
-No ale ja nadal uważam, że ona nie powinna z nim być.
-Żal ci Leo.
-Skąd ty...
-Widać to po twojej twarzy. W twoim sercu kryje się współczucie, popierane czymś głębszym.
-Ale... -jej wzrok wędruje z powrotem na moją twarz. Ona widziała ją zaledwie przez kawałek sekundy.
-Przerażają cie moje moce.
-Z każdą twoją wypowiedzią coraz bardziej.
-Przestań się już martwić. To mu nie pomoże. On ma złamane serce. Będzię się goiło, ale pojawią się strupy. Obolałe miejsca. Aby całkowicie się wyleczyć potrzeba dużo czasu.
-Prawda twoich wypowiedzi mnie przytłacza.
-Dam ci dobrą radę. Masz okazje, wykorzystaj ją. On teraz potrzebuje wsparcia kogoś bliskiego.
-Dzięki...
Wstaje od stołu. W głowie zaczyna mi się kręcić. Muszę się przewietrzyć. Przypadkowo idę w kierunku, gdzie był Leo. Chłopak nadal tam jest. Siedzi oparty o ścianę. Z kawałków tektury zrobił małe ognisko. Podchodzę bliżej, siadam koło niego. Nawet nie podniósł głowy. Przyglądam się ogniu. Zamiast jakiegoś kartonu, którego się spodziewałam widzę zdjęcia. Ich wspólne zdjęcia. Z wakacji w pałacu Posejdona z Percym, z różnych olimpiad w obozie. Na każdym są razem, uśmiechnięci i szczęśliwi. W moich myślach zaczyna grać piosenka, którą kiedyś usłyszałam. The things we lost. Things we lost in the fire, fire, fire. Tych okoliczności, nie ujełabym lepiej. Mała łza kręci mi się w oku. W jednej sekundzie spada na ulice, wyłożoną brukiem.
-Co się stało? -Leo w końcu się odezwał.
-Nic ważnego.
-Możesz mi powiedzieć.
-Naprawdę... Czuje tylko jakąś dziwną pustke w sobie.
-Jeśli dodatkowo czujesz jakby od środka zżerały cię tysiące potworów to miałem tak samo. Wtedy, w tym domu i na kolacji.
-W domu?
-Nie chcę o tym mówić.
-Jeśli się wygadasz, to ci ulży.
-U mnie to tak nie działa. Jestem synem Hefajstosa, wszelkie emocje czuje inaczej. Dlatego tak przeżywam tą pierwszą miłośc.
-Każdy ją tak przeżywa.
-Bo ty coś o tym wiesz.
-Wiem... i to o wiele więcej niż myślisz. -spuszam głowę. I tak powiedziałam już za dużo.
-Oh... przepraszam. Ale wiesz... ja teraz nie... No nie jestem gotowy. -czy ja naprawdę jestem jakąś otawrtą księgą, z której każdy może przeczytać co czuje, jakie emocje mną targają? No bogowie, skąd on to wiedział.
-Nie musisz się przedemną tłumaczyć.
-Wiem, ale chcę. Chcę, żebyś wiedziała, że może kiedyś. Tylko teraz, nie mam sił.
***nad ranem***
Przed chwilą śniło mi się coś dziwnego. Mam nadzieję, że nie był to sen proroczy. Odnoszę raczej wrażenie, że to się już wydażyło. Jestem tego na 90% pewna.
Błądzę wśród ścian z ciemnego drewna z pozłacanymi końcami. Plątanina korytarzy zdaje się prowadzić do nikąd. W końcu znajduje jakieś otwarte drzwi. Podchodzę bliżej. Widzę coś co zawala całe moje życie. Ten patykowaty augur Oktawian, właśnie całuje Tini. Robi się gorąco. Po chwili stoję już w ogniu. Spoglądam na swoje buty. Mam na nogach ciężkie trapery. Do poobdzieranych spodni mam przypięty żółtawy pas.
Jestem już sobą. Siedzę na twardym materacu w I kohorcie. O ile dobrze mi się wydaję, centurionem jest tu Otawian. No mam po prostu cudowne szczęście. Przymrużam oczy i spoglądam przez ciemności na zegar ścienny. Jeśli dobrze widzę to jest 5:30. Za pół godziny i tak jest pobudka. Nie ma sensu spać dalej. Stanawiam najpierw jedną, a potem drugą nogę na zimnej podłodze.Moje ciało przechodzą dreszcze.
***pół godziny później***
-Wstawać żołnierze! Poranny trening! -ktoś darł się niemiłosiernie. To ta Natalie. Wstaję jako pierwsza. Jestem już ubrana. Reszta legionistów w zawrotnym tempie ubiera się. Nie przeszkadza im, czy obok stoi chłopak czy dziewczyna. Zoe wydaje się być trochę skrępowana, Lusi za to co chwila szturcha łokciem jakiegoś chłopaka. Wydaje mi się, że to wcześniejsze wstanie to był dobry wybór.
Kiedy wszyscy są już zebrani przed kohortą rozpoczyna się poranna zbiórka z odliczeniami. Taka jaką miałam na WF w śmiertelnej szkole.
-No więc plan na dziś. Jak to zazwyczaj rano rozgrzewka, następnie śniadanie, musztra z centurionem, tworzenie broni, obiad, manewry, kolacja. Zaczynamy rozgrzewke. Dziś tylko trucht do pawilonu jadalnianego. Już!
============================
No to kolejny rozdział. Więc jak ktoś jeszcze czyta moje nudne dopiski, to mam prośbę. Jeśli wam się chce, to w komentarzach proszę o opinie na temat poszczególnych scen, które was zaskoczyły, wkurzyły i te pe. Dziękuje za uwagę!
TINI SOLACE

wtorek, 16 grudnia 2014

ROZDZIAŁ XII - LUSI

Nogi już mnie bolą od chodzenia. Mam nadzieję, że za chwilę będziemy na miejscu. Nawet nie wiem, gdzie to jest, ale mam wrażenie, że zaraz stracę swoje kończyny.
-To tutaj. -ten chłopak, chyba Clancy, cały czas szedł w milczeniu. On ma autyzm czy co? I dlaczego tak się boi tego Oktawiana, przecież on chyba jest normalny... Dobra on nie jest nornalny.
-To jest jakiś żart, prawda? -przede mną znajdowała się ulica, po której obu stronach postawione były jakieś domki. Nawet nie wiem czy można to tak nazwać. Widzę przed sobą, baraki stworzone z kawałków metalowej blachy i innych materiałów budowlanych. Za fajnie to nie wygląda. Clancy ponownie idzie przodem. Kilka metrów dalej skręcamy w lewo, a następnie zatrzymujemy się przy jednym z domków, z wiszącym numerkiem 1. Wchodzimy do środka. Pierwsze co rzuca mi się w oczy po wejściu, jest średnich rozmiarów, przybrudzone okno. Przy tej samej ścianie stoją również metalowe łóżka z nieprzyjaźnie wyglądającymi materacami. Na jednej z tych pryczy rodem z okopu, leży jakaś dziewczyna. Ma kręcone, ciemne włosy spięte w koka. Jej skóra jest strasznie blada. Bawi się swoim sztyletem, przerzucając go z ręki do ręki.
-Natalie, to są te dziewczyny z wymiany, o których ci mówiłem. -dziewczyna podnosi się ze swojego miejsca. Podchodzi do nas i po koleji podaje nam rękę. Jej uścisk jest mocny i twardy. Kiedy puszczam jej dłoń, mam wrażenie, że połamała mi kości. Po kolei przedstawiłyśmy się Rzymiance.
-Jak widzicie warunki, może i najlepsze, ale trzeba sobie dawać rade. Prawdopodobnie wieczorem, odbędzie się uczta z okazji rozpoczęcia wymiany. Można powiedzieć, że jesteście gośćmi honorowymi, dlatego będziecie musiały założyć togę.
-Że co?! -czy ja dobrze usłyszałam? Mam założyć na siebie prześcieradło?
-To co usłyszałaś. -Natalie stara się zachować powagę, ale spogląda na mnie wymownie.
-A jak ma coś takiego wyglądać? -Alice zainteresowała się rozmową.
-Same zobaczycie.
***wieczorem***
Zostałyśmy zaprowadzone do jakiegoś domu w Nowym Rzymie. Nie za bardzo orientuję się w tym miejscu, więc błądzę wśród ciemnych, drewnianych ścian. Z góry słyszę jakieś głosy, więc postanawiam tam pójść. Dobra, teraz jeszcze muszę znaleźć schody. Po chwili szukania, jestem już na drugim piętrze. Purpurowe zasłony, sprawiają wrażenie półmroku, w korytarzu. Jednak z dalszej jego części bije jasne światło. Nie mając większego wyboru idę w tamtym kierunku. Kiedy mijam kolejny zakręt, zauważam, że jakieś drzwi są uchylone. To zza nich bije to światło. Trochę dziwnie jest tak wpychać się komuś do pokoju, no ale co tam.
W pomieszczeniu widzę chłopaka. Wysokiego blondyna, jednak nie tego, którego widziałam dzisiaj rano. Mimo, że ten również ubrany jest w togę, i stoi plecami, zauważam między nimi różnice. Widzę wyraźnie, że ten jest dobrze zbudowany i ma szeroki ramiona. Jego włosy są przystrzyżone dość krótko, jednak nadal może postawić sobie grzywkę. Nie widzę jeszcze jego twarzy, ale wydaje mi się, że znalazłam swój cel. No to teraz trzeba zagadać.
-Przepraszam... -no świetny sposób na podryw. No po prostu genialne. Jednak to działa. Chłopak odwraca się. Ma niebieskie oczy. Piękne oczy.
-Tak?
-Wydaje mi się, że się zgubiłam. -robię słodkie oczka. Mam nadzieję, że nie wyglądam teraz jak świeżo zabity, wigilijny karp.
-Ah... To ty jesteś jedną z tych z wymiany? -no brawo geniuszu... -Jestem Jason. -blondyn podchodzi do mnie i podaje mi rękę.
-Lusi. -ściskam jego dłoń.
-Czemu jeszcze nie jesteś w todze?
-Nic mi o tym nie wiadomo. -Jason patrzy na mnie wymownie.
-Poczekaj tutaj, zaraz przyjdę. -niebieskooki wychodzi z pokoju. Za nim powiewa purpurowy płaszcz. Dziwnę, że go wcześniej nie zauważyłam. Po krótkiej chwili jest już z powrotem. Przyniósł ze sobą jakis biały materiał. To prześcieradło. Rozwijam zawiniątko. Tak jak myślałam. Trzymam przed sobą prostokątny kawałek tkaniny, ze zdobieniami w niektórych miejscach.
-Umiesz to założyć? -i on jeszcze się pyta. Czy ja wyglądam na taką co chodzi na imprezy w swojej pościeli?
-Pierwszy raz widzę coś takiego na oczy. -Jason przejmuje ode mnie togę.
-Nowouznana heroska?
-No, można tak powiedzieć. -chłopak zaczyna oplatać mnie materiałem. Próbując przyjrzeć się pracy jego rąk, zastanawiam się ile lat zajmuje nauka wiązania prześcieradeł.
-Już. -spoglądam na siebie. Rzeczywiście, mam już na sobie tą ,,szatę''. -A teraz idź już na tą kolacje. -blondyn tłumaczy mi jeszcze przez chwile jak wyjść na dwór.
-A ty?
-Ja dojdę później. Chyba sobie poradzisz prawda?
-Tak, tak. Jasne.
-No to... do zobaczenia.
***chwilę później***
Na ulicach Nowego Rzymu rozstawiono długi stół, po którego bokach ustawiono niskie pufy w kolorze purpury. Zaczynam się zastanawiać czy ten kolor na prawdę ma tu tak duże znaczenie. Zajmuję jedną z nich zaraz przy Alice. Obok mnie jest jeszcze jedno wolne miejsce. Dalej natomiast siedzi jakaś dziewczyna w szacie podobnej do tej jaką miał Jason. Jej włosy są ciemne i związane w długiego warkocza. Wygląda na kogoś ważnego.
Klaśnięciem dłoni ucisza zgromadzonych. Zaczyna jakąś przemowę powitalną, mówi coś o gościach z wymiany itd. W tym czasie, wolne miejsce zajmuje Jason. Siada i puszcza do mnie oczko.
Dziewczyna wspomina także o gościach specjalnych czyli tych z misji. Zaczynam się rozglądać gdzie jest ta trójka. Widzę, że Vicky siedzi niedaleko i rozmawia z Alice. Leo siedzi gdzieś na przeciwko mnie i ze złością spogląda w prawo. Zerkam w tamtym kierunku. Z boku stołu siedzi Tini i ten Oktawian. Są tak blisko, że prawie się przytulają. Chłopak obejmuje ją ramieniem w pasie. 
Czarnowłosa kończy swoją wypowiedź. Od Jasona dowiaduje się, że to jest Reyna i tak jak on jest jednym z dwóch pretorów.
Do stołu jedzenie podają duchy wiatru. W trakcie posiłku wiele osób prowadzi głośne rozmowy. Pod koniec, dzieci Dionizosa, czy też tu Bachusa, przyniosły butelki szampana.
Z ciekawości zaczynam obserwować Tini i Oktawiana. Blondyn otwiera butelkę i nalewa do kieliszka dziewczyny, a później sobie. Odstawia szampana i siada z powrotem. Oboje stukają się kieliszkami. Po chwili odstawiają je na stół. Chłopak jedną ręką sięga do podbródka dziewczyny i przyciąga do siebie. Nie minęła nawet jedna mała sekunda, a oni już są złączeni w głębokim pocałunku. Z zamyślenia wyrywa mnie krzyk Jasona:
-Oktawian ma dziewczynę! -dołączył jeszcze do tego wiele znaczący gwizd.
-Oh... Grace, ty też mógłbyś się postarać o jakąś. -no więc on nie ma dziewczyny? Halo... tu jestem!
-No Oktuś, Oktuś, wiesz muszę ci przyznać racje.
-Ja zawsze mam racje.
-Potwierdzam. -wtrąca się Tini. Oboje znowu się całują.
Kątem oka zauważam, jak Alice wyprowadza ze spotkania Leo. W rękach trzyma szczątki czegoś co pierwotnie chyba było widelcem, ale teraz jest roztopione.
=================
Powiem jedno #TeamOktini
TINI SOLACE

#TeamOktini

No więc tak krótko: żeby nie było jakiś zastrzeżeń co do ostatniego rozdziału, a konkretniej jego końcówki. (Tak Olivia, mówię też do ciebie) Bo nie chce słuchać tekstów typu: to jest kazirodztwo bla, bla, bla. Jasne możecie wyrazić swoją opinie, ale się nie spinajmy.
Niektórzy uważają, że sokoro Oktawian jest jakimś tam potomkiem Apolla, to jest traktowany jak mój brat. Aleee:

  • Jest od rzymskiego Apolla, a ja od greckiego.
  • Jest, którymś tam potomkiem. To nie od razu znaczy, że jego rodzice byli od Apolla, to mógłby być również dobrze jakiś prapradziadek, lub prapraprababcia. To, że ,,objawił'' się w nim dar wróżenia wiele nie znaczy.
Nadal nie wierzycie, że mam racje? Proszę bardzo: 
  • Istnieją takie shipy jak Nizel (Nico + Hazel) i jak ktoś je shippuje to jest ok. 
  • Czy to że np. Zeus wziął za żonę własną siostre jest normalne?
  • Poza tym to jest tylko ff.
I ostatni niepodważalny powód: 
  • To jest mitologia. Tego nie ogarniesz. 

TINI SOLACE

poniedziałek, 15 grudnia 2014

ROZDZIAŁ XII - OKTAWIAN

Zimno, czemu na dworze musi być tak zimno. No na odznakę centuriona ja chce wejść do środka. Kończymy tą gadkę, ja tu zamarzam. Na święta chce ocieplaną togę.
-Chodźcie ze mną do obozu. Clancy. -zwróciłem się do tego nowego z probatio. Wzdrygnął się na dźwięk moich słów. O bogowie, to dziecko się mnie tak boi. -Ty masz iść poszukać trzech miejsc w jakiejś z kohort. Już! -To, że jest nowy wcale nie znaczy, że ma jakieś luzy wobec mnie. Co to to nie. Clancy szybko i bez słowa oddalił się do obozu.
-Może byś już dał mu spokój? -Hazel znowu stara się mnie pouczać...
-Levesque... nie rób scen przy gościach. Chyba nie chcesz przynieść wstydu naszemu obozowi, prawda?- rzuciła mi tylko pełne gniewu spojrzenie. -No wiec tak jak już mówiłem chodźcie. A i jeszcze jedno. Hazel, załatwić ci kogoś do pary?
-Daj już sobie spokój dobra?
-Tylko pytałem.
Idziemy w kierunku Nowego Rzymu. Czeka nas niezły kawałek do przejścia, wiec próbuję dowiedzieć się co tu robi tylu greków, bo na wymianę spodziewałem się tylko trójki.
-Aż tylu was przyjechało na święta? -zwalniam tempo i dotrzymuje kroku Tini. Znam się z nią od dobrych kilku lat. Ona jest nawet spoko, no nie wiem czy tylko spoko, ale wole nie wnikać w swoje głębsze uczucia.
-Nie, tylko Zoe, Lusi i Alice. Ja, Vicky i Leo jesteśmy z misją, jednak dopóki nic więcej nie będzie wiadome chyba będziemy musieli zostać tu na kilka dni.
-Jasne, nie ma sprawy. W Nowym Rzymie powinny znaleźć się wolne mieszkania. Naprawdę, nie chciałabyś mieszkać w tamtych barakach.
-Uwierzę ci na słowo.
-Oktawian! Oktawian! -słyszę jakieś krzyki. To pewnie znowu Clancy. Jak on się do mnie zwraca... Zatrzymuje się i odwracam na pięcie. Chłopak biegnie w moim kierunku. Jest cały czerwony na twarzy i zadyszany. Chyba będę zmuszony załatwić mu jakiś trening. Po chwili Clan jest już na miejscu. Zatrzymuje się i z trudem łapie powietrze. 
-Coś ty taki zmęczony? I jak ty sie zwracasz?
-Biegłem od baraków. Przepraszam centurionie.
-No, już lepiej. Gdzie znalazłeś wolne miejsca?
-W I kohorcie, centurionie.
-O, nasz oddział. A więc twoim zadaniem będzie oprowadzić, ale to potem. Teraz jeszcze pobiegnij przodem do miasta i w moim domu przygotuj jeszcze trzy pokoje.
-Ale...
-Żadnych ale, no dalej.
-przerwałem mu. Chłopak zrobił się jeszcze bardziej czerwony na twarzy, lecz wykonał polecenie.
-Hazel miała racje, ty chyba jednak troche przesadzasz.
-Ojeju, Tini prosze, nie zaczynaj tematu.
-Dobra, dobra. Nie mam zamiaru wnikać w ten twój sposób postrzegania świata, ani te rygorystyczne zasady wobec słabszych rangą. Wierz mi, aż tak źle to jeszcze ze mną nie jest.
-Nie wiem, czy to miało mnie obrazić, ale pominę tą uwage. Tini, masz tyle udanych misji za sobą. Nie myślałaś kiedyś, żeby zostać chociaż grupową?
-Mam nadzieję, że nie próbujesz wkręcić mnie w swój plan zawładnięcia nad światem?
-To jest tylko czysta ciekawość.
-No skoro już pytasz, to nie, nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
-A szkoda. Nadawałabyś się do tej roli.
-Sama nie wiem...
-Troche więcej pewności siebie. Z taką postawą świata nie przejmiesz!
-Ha! Wiedziałam.
-Nie, to nie o to chodzi.
-No prosze, już sie nie ośmieszaj, zbyt dobrze cie znam.
-No niestety...
Dotarliśmy już prawie na miejsce. Ostrzegam gości, żeby od razu oddali Terminusowi wszystkie bronie, bo jak sie wkurzy to za fajnie nie będzie. Jesteśmy już prawie przy bramie, gdy ze środka, jak strzała wypruwa Clancy.
-Szybki jesteś. -pomrukuje z ironią, wysłałem go z jakieś pół godziny temu.
-Melduję, że zadania wykonane.
-Brawo. To teraz zaprowadź naszych gości z wymiany do I kohorty. Alice, Lusi, Zoe, jak znowu będzie robił coś głupiego, mówcie to mi. -po moich słowach Clan oblał się rumieńcem. Przewracam oczami.
Spotkanie z Terminusem, odbywa się nadzwyczaj szybko. Po chwili oprowadzam już Tini i tamtą dwójkę po moim domu. Może nie jest on tak duży jak Reyny, ale i tak o wiele lepszy od tamtych baraków. Ten idiota Clancy nie powiedział, na którym piętrze są te pokoje. W końcu jednak znajduje gdzie one są. Prowadze herosów na pierwsze piętro. Idziemy długim korytarzem, którego ściany są obite ciemnym drewnem z pozłacanymi końcami. No bo jak szaleć to szaleć. Idę przodem, więc gdy zatrzymuje się przy jednych z drzwi Leo, który był obok, wpada na mnie.
-Sory...
-Dobra, nic się nie stało. Dobrze, że mnie nie podpaliłeś.
-Mhm...
Otwieram drzwi pokoju. Jest w nim tak zimno. Ktoś zostawił otwarte okno. Clancy... Dlaczego muszę żyć z takim idiotą. Podchodzę do okna i je zamykam. Wydaje mi się, że na podłodze są ślady czyiś butów, ale to nie możliwe, żeby w biały dzień, w środku Rzymu ktoś wszedł sobie przez okno do cudzego mieszkania.
-Leo. Możesz mieć ten pokój.
-Spoko.
-Tini, Vicky, chodźcie, do was będą dalej.
Zostawiamy Valdeza samego w sypialni i idziemy dalej korytarzem. Kolejny pokój jest kilka metrów dalej. Nie wiele różnił się od poprzedniego. Bynajmniej tu nie ma otwartego na oścież okna.
-Vicky? -Dziewczyna bez słowa wzięła swój plecak i weszła do środka. Czy ona zawsze taka jest?
-Tini, dla ciebie mam coś lepszego.
-Nie przesadzasz trochę?
-Ani trochę... Chodź na górę.
Kiedy jesteśmy już na drugim piętrze, stajemy przed ogromnymi drzwiami z równie ciemnego dębu. Popycham je lekko i zamek sam ustępuje. Przed nami jest ogromny pokój, z wielkimi oknami, łóżkiem z baldachimem w kolorze purpury.
-Wiesz, że teraz wcale nie będzie mi się chciało jechać na tą misje? -robię krok w jej kierunku. Podchodzę coraz bliżej. Jestem już tak blisko. Jest ona ode mnie niższa więc jej głowa styka się z moją klatką piersiową.
-Wiem. -mruczę. Przykładam swoją twarz do jej włosów. Pachną szamponem miodowym. Zapach bogactwa.
Moja dłoń wędruje na przegub jej ręki. Łapie jej tętno. Nie jest zwiększone, ona nie ma nic przeciwko temu. Głowa schyla się coraz niżej. W efekcie moje usta całują już delikatnie jej szyje. Ona obejmuje mnie po bokach. Atmosfera robi się gorąca, zbyt gorąca.
Tini też chyba to wyczuwa. Oboje zerkamy w kierunku drzwi.
Leo.
====================
No więc tak jak zwykle: czekam na komentarze i mam nadzieje, że się podoba.
TINI  SOLACE

niedziela, 14 grudnia 2014

ROZDZIAŁ XI - VICKY

Siedzę na jednym z krzeseł, postawionym przy stole od ping-ponga. Oprócz Chejrona i pana D jest nas trójka. Ja, Tini i Leo. Dobrze wiem co to oznacza. Niedługo, możliwe nawet, że za chwilę zacznie się spełniać przepowiednia...
Nie wiem co wydarzyło się wczoraj na imprezie, ale zauważam, że Tini nieprzyjaźnie spogląda na Leona. Ten zaś stara się odwrócić od niej wzrok. Dziwi mnie, że wszyscy siedzą w ciszy. Chyba zostaliśmy tu wezwani w jakimś celu, no nie? Wszystko się wyjaśnia, gdy drzwi otwierają się, głośno przy tym skrzypiąc. Do środka wchodzi Rachel. Ma na sobie przetarte, czarne jeansy i koszulkę z jednorożcem. Włosy spięła w niechlujnego koka.
-Jesteś w końcu. -Chejron podszedł do niej stukając kopytami.
-Skoro dowiedziałam się o tym jakieś 5 min temu, to chyba za późno nie przyszłam?
-Możemy przejść do rzeczy? -Pan D podniósł się z krzesła. -Chce skończyć swoją partyjkę pokera.

-Każdy już wie, że czeka nas, a raczej was -centaur wskazał na naszą trójkę. -dość trudna misja. Kiedy przepowiednia była już jasna, starałem się obserwować dokładnie, co się dzieje w najbliższej okolicy. W końcu zauważyłem pewną serie niefortunnych zdarzeń w okolicach puszczy amazońskiej. 
-Jeden w puszczy zaginie... -mruknęłam nagle Rachel. W głowie mi się zakręciło. Dobrze zdaję sobie sprawę, że to chodzi o mnie i nie mogę temu zapobiec.
-Właśnie niedaleko tego miejsca, -Chejron kontynuował swoją wypowiedź. -zdarzyło się kilka seryjnych zabójstw wśród śmiertelników. Na dodatek całe to miejsce zaczęła otaczać jakaś mroczna aura. A to dopiero początek. Rachel znalazła coś jeszcze, w Księdze Sybilii. 
-Kolejna przepowiednia? -Tini odwróciła głowę w kierunku centaura. 
-Dokładnie. -Rachel odpowiedziała na jej pytanie. -Mam ją tu nawet zapisaną. -pokazała nam karteczkę, którą uprzednio wyciągnęła z kieszeni spodni. 

Drużyna kwiatów słońca, jak ogień samego Hefajstosa gorąca, nadejdzie w orszaku zwycięskim, mimo kobiet samych, na ziemie wroga wejdzie krokiem męskim. By bronić swych korzeni, wystawionych w sław galerii. Oddział na części się podzieli, wtedy gdy inni nie będą o tym wiedzieli. Dwie odejdą, na pierwsze fronty, by odkryć mieszkania potwora kąty. Powstanie coś co się nawet bogom nie śniło, co na świecie, przed ich narodzeniem było. W krainy mroku sercu pogrzebane, gdy Niemka trzynastą zimę rozpocznie, to będzie odkopane. Tożsamość tego, w księdze kosmosu nieokreślona, jest z mrokiem, jak mąż i żona. Życiowa esensja, z olimpu pochodzi, z miejsca gdzie wybrana, nikogo nie obchodzi. Cicha bogini, spokoju pilnuje, by rodzina w ogniu nie mogła się sparzyć, ona też wtedy, nad losem świata będzie musiała zaważyć.

-Nie jasne jest dla mnie fragment z drużyną kwiatów słońca... -Rachel stara się skupić na tym jednym fragmencie. 
-Ja wiem o co chodzi. -Tini ponownie wtrąca się do rozmowy. -Drużyna kwiatów słońca. To jest nasz oddział Łowców Apolla. Helianthus, to znaczy słoneczniki, kwiaty słońca. W dalszych wersjach  jest, że odejdą dwie. To ja i Vicky, obie należymy do tego oddziału. Jeszcze dodatkowo, odejdziemy na pierwsze fronty, w tej drugiej przepowiedni było wspomniane, że zabijemy tytana. To tylko wstęp do tego co może się stać w jak najbliższym czasie. I jeszcze ten fragment z Hestią, to ma ogromne znaczenie. -powiedziała to bardzo szybko, jednak każdy ją zrozumiał.
-Tini, jesteś genialna. -Leo w końcu sie odezwał. Dziewczyna jednak puściła jego uwagę mimo uszu. Musieli się mocno pokłócić...
***pół godziny później***
Idę z Tini do domku. Mamy 20 minut, żeby się spakować i pożegnać. Potem, zaczyna się misja. Z domku mamy jeszcze zabrać kilka osób, bo tym razem Apollo przygotowuje świąteczną wymianę między obozami.
Jesteśmy na miejscu. Wewnątrz jak zwykle panuje ogromny rozgardiasz. Wchodzę na wyższe piętro i idę w kierunku swojego pokoju. Idąc długim korytarzem, cały czas rozmyślam nad tym co mnie czeka. 
Jestem już w pokoju. Stojąc przy szafie pakuje ciuchy do średnich rozmiarów, plecaka. Kiedy jestem już gotowa schodzę na dół. Tini już tam na mnie czeka. Razem z nią stoją tam jeszcze Lusi, Alice i Zoe. Pewnie one będą na tej wymianie. 
-Jestem gotowa. -oznajmiam.
-Dobra to idziemy. 
Tini idzie przodem, pewnym krokiem. Nie widać po niej żadnych oznak słabości. Może dlatego, że to nie jest jej pierwsza misja... Po drodze dołącza się do nas jeszcze Leo.
Na wzgórzu czeka już na nas Argus. Od kiedy tylko przybyłam do obozu, ten facet mnie przeraża. Po koleji wsiadamy do małego, granatowego busika. Ochroniarz siada na miejscu kierowcy.
-No to kierunek na Camp Jupiter. -mówi Argus.
-Dojedziesz tam czy wysadzisz gdzieś po drodze? -spytała się Tini, która zajmowała miejsce zaraz obok niego.
-Nie, dzisiaj jedziemy do samego końca. 
Na samym końcu pojazdu, we potrójne siedzenie zajmują dziewczyny z wymiany. Rozmawiają, opowiadają sobie dowcipy, jednym słowem dobrze się bawią. Ja siedzę po środku. Wyglądam smętnie przez okno i myślę. Myślę, ile czasu dzieli mnie od śmierci. Myślę, co będzie dalej. Myślę, czy kiedykolwiek moje życie będzie normalne...
Kilka miejsc dalej siedzi Leo. Co chwila ze swojego pasa wyjmuje kawałki metalu i coś z nich składa. Ręce mu drżą. Jest czymś załamany. Zaczynam go obserwować. W jego rękach powstaje malutki mechanizm. Po chwili jego dłoń ponownie sięga do kieszeni pasa. Jednak zamiast jakiejś śrubki czy kawałka materiału wyjmuje już coś gotowego. Jest to tak małe, że widzę co to jest dopiero po chwili. Serce. Małe metalowe serduszko. Leo gwałtownie chowa to z powrotem i rozgląda się czy ktoś czasem tego nie widział. Moje spojrzenie szybko wędruje w innym kierunku. 
***
Jesteśmy już na miejscu. Argus wysadza nas przy wejściu i odjeżdża. Na straży stoi jakaś dziewczyna z ciemną karnacją i burzą brązowych loków. Jeśli dobrze kojarze to jest to Hazel. Obok niej jest chłopak, jednak w niczym nie przypomina tego Franka o którym słyszałam. Ten jest niski, blady i trochę chuderlawy. Na szyi ma zawieszoną tabliczkę probatio.
Tini, jak zwykle idzie jako pierwsza. Wita się z Hazel jakby były dobrymi przyjaciółkami. Kiedy podchodzę nieco bliżej, słyszę jak rozmawiają coś o wymianie. Potem Levesque każe temu drugiemu iść po Oktawiana. Nie wiem czy na prawdę zobaczyłam przerażenie w jego oczach, czy tylko mi się zdawało. On chyba nie jest aż taki straszny. Chyba...
W końcu chłopak wraca prowadząc ze sobą drugiego, wyraźnie starszego do niego. Jest on również znacznie od niego wyższy, ma blond włosy i błękitne oczy, jednak jego wyraz twarzy nie jest zbyt przyjazny. Teraz chyba nawet ja zacznę się go bać. 
Oktawian dochodzi w końcu do nas, powłócząc nogami, które co chwila zaplątują się w jego togę. Od razu przypomniał mi się Herman, od nas z obozu. No on to miał pomysły...
-Witaj Tini, hej Zoe. -to on zna Zoe?! Przecież ona jest tu całkiem nowa, a zresztą. To, że kolejna osoba jest zaznajomiona z Tini mnie nie dziwi. 
-Cześć Okti. -Zoe aż skacze z radości gdy go widzi. Zachowuje się jakby spotkała swojego... brata. 
====================================
No wiec chcieliście to macie xD Mam nadzieję, że się podoba. No więc ten, następny rozdział was zaskoczy. 
TINI SOLACE

piątek, 12 grudnia 2014

ROZDZIAŁ X - LEO

To będzie już jakiś tydzień, kiedy Tini doszła do siebie. Krótko mówiąc, byłem u niej codziennie. Od pewnego czau wydaje się być osobą, która wiele zmieniła w moim życiu na dobre. No ale wątpię, żeby ona była mną zainteresowana. Nigdy nie byłem typem pożądanego chłopaka. Pamiętam jak w Szkole Dziczy chciała chodzić ze mną taka jedna kujonka. No niby najbrzydsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałem, ale chciała żebym był jej chłopakiem. Prawda jest taka, że zerwała po tygodniu. Dlatego wątpię, żeby Tini nawet brała mnie na poważnie. Nie mam szans, co najwyżej mogę się łudzić.
********
Siedzę w Bunkrze 9. Z kawałków materiałów składam metalowe serduszko. Od kilkunastu dni męczy mnie dziwne uczucie. Prawie w ogóle nie mam ochoty jeść. Mój brzuch zajmują te dziwne łaskotki. Pojawia się to zwłaszcza wtedy gdy widzę JĄ. Nie wiem czy to miłość. Trudno mi nazwać to uczucie, bo nigdy go nie doświadczyłem. Za każdym razem szukałem dziewczyny na siłę, bo po prostu czułem się samotny. A teraz... nawet nie wiem jak jej to powiedzieć. Kiedy mam zmierzyć się twarzą w twarz z byciem parą, ogarnia mnie strach. W mojej głowie kłębią się myśli, które na pewno nie poprawiają mi humoru; A co jeśli przypadkowo przywołam ogień?; A jeśli ona mnie wyśmieje?.
W końcu skończyłem malutki mechanizm. Mały robocik w kształcie serca, które się otwierało. W środku wyryłem nasze inicjały. T + L = <3 .
Po prostu zachowuje się jak małe dziecko... Nie dziwię się, że żadna nie chce ze mną być. W moim oku zakręciła się mała samotna łezka, ughh... jestem taki dziecinny.
Z dzwonka nad drzwiami wejściowymi rozlega się brzęczyk. Małym pilotem, który miałem zaczepiony do pasa, sprawdzam widok z kamery. W głowie mi się zakręciło, otworzyć?; czy nie otworzyć?. Musze szybko myśleć, generalnie wychodzi przeciwnie do moich zamierzeń, bo nawet się nie zastanawiając otwieram drzwi jednym przyciskiem. Odwracam się w jej stronę. W tej ,,drodze'' moje oczy zauważyły serduszko nadal leżące na stole. Zagarniam je i chowam do pasa.
-Cześć Leo. -wydaje mi się, że nie zauważyła tego przedmiotu.
-Hej, Tini... -głos mi się załamał. Ja dłużej tego nie wytrzymam. No co się ze mną dzieje?!
-Ummm, coś się stało? -próbowała dojrzeć co się dzieje za moimi plecami, ale na szczęście robota już tam nie było.
-Nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. -już się trochę ogarnąłem, więc przybieram swoją typową postawę i uśmiecham się do niej.
-To ok, chciałam ci podziękować, za to jak się mną zająłeś po tym wypadku... -dziewczyna zaczęła spoglądać na swoje buty. Wydaje mi się, że jej twarz zrobiła się bardziej czerwonawa, ale mam teraz inny problem. Odnoszę wrażenie, jakby moje rękawice antyogniowe, jednak zaczęły się topić pod wpływem nader wysokiej temperatury.
-No... nie ma za co...
-Może chciałbyś gdzieś wyjść?-czy to jest propozycja randki?
-A gdzie na przykład? -Tini trochę się ożywiła.
-Dzisiaj o 20 robimy małą imprezę u nas w domku.
-Taką małą jak ostatnio? -nie do końca pamiętałem co się wtedy wydarzyło, ale inni mi powiedzieli wystarczająco.
-No tak, coś w tym stylu...  -a co mi tam.
-Przynieść jakieś przekąski czy coś?
-Nie, raczej już jest rozdzielone.
-Aha ok.
-To przyjdziesz?
-Jasne.
***Wieczorem***
Jest już bardzo ciemno. W grudniu zmrok zapada bardzo szybko. Niebo jest zachmurzone, przez co na Ziemie, nie dociera nawet światło księżyca. Jestem już blisko. Po chwili słyszę już dźwięki głośnej muzyki, dobiegające z siódemki. Staję na progu i uchylam drzwi. Moje oczy powala tona kolorowych światełek. Mój strój, składający się z czarnych spodni i białej koszuli w nie wpuszczone, został oświetlony z kuli disco. Stół, który wcześniej służył jako mebel, teraz stał się sceną, na której swój układ prezentowały córki Afrodyty. Staję przy ścianie, póki się nie rozkręcę, nie mam ochoty brać udziału w tańcu. Zaczynam rozglądać się po obszernym pokoju. Mój wzrok skierował się z powrotem na ,,scene''. W tym samym momencie ktoś zasłonił mi oczy dłońmi.
-Zgadnij kto to? -nie mógłbym nie rozpoznać tego głosu. To on przyprawia mnie o zamieszanie w myślach i uczuciach.
-Tini.
-Zgadłeś! Haha... -dziewczyna jest szczerze z czegoś ucieszona. Może z tego, że przyszedłem? Wątpie w to...
-No więc co tam?
-Dużo się nie zmieniło. -dopiero teraz zauważyłem jej strój. Miała na sobie błękitną sukienkę do kolan i z krótkim rękawem i białym kołnierzykiem. Dodatkowo miała do niej przypiętą złotą broszkę, wydawało mi się, że jest na niej jakiś ptak, który chyba trzymał strzałę. Swoje blond włosy spletła w luźny warkocz na boku.
-No racja...
-Idziesz tańczyć?
-No, ja nie wiem czy umiem...
-Ojeju, no ostatnim razem tak wymiatałeś.
Z trudem daje się wyciągnąć na środek. Nie dokładnie wiem jak się do tego zabrać. Na dodatek DJ chyba chce zrobić mi na złość bo puszcza w tej chwili wolną piosenkę. No cóż trzeba sobie radzić. Kładę rękę na tali Tini, a drugą splatam z jej dłonią. Zaczynamy poruszać się po pokoju w powolnym kroku. Po chwili zatapiam się w jej oczach...
***godzinę później***
Tini ciągnie mnie za rękę i prowadzi po schodach na wyższe piętro domu. Bywałem tu już kilka razy, ale nigdy nie byłem na samej górze. Po chwili jesteśmy już na strychu, przypomina on nieco ten w wielkim domu, ale nie ma tu starej i zapyziałej mumi, która ostatnio stwierdziła, że nie podoba jej sie w Podziemiu i postanowiła wrócić. Mimo iż nie mam pojęcia co tu robię, myślę, że jest to koniec naszej ,,wyprawy'', jednak Tini jednym ruchem ręki uruchomiła właz. Klapa otworzyła się automatycznie, a z góry zsunęła się drabina. Wejście na dach.
Dziewczyna zachęca mnie do wejścia na góre. Kiedy siedzimy już na dachu, przed nami roztacza się piękny widok na lasy i zatokę. Nie wyobrażałem sobie nigdy czegoś równie cudownego. Romantyczna noc, z dziewczyną mojego życia. Chociaż w głębi duszy, czuje, że to ja powinienem ją gdzieś zabrać.
Siedzimy w ciszy dobre killka minut, jednak nikomu ona nie przeszkadza. Po chwili, nieświadomie nasze ręce się splotują.
-Leo?
-Hmmm...
-No, nie wiem jak ci to powiedzieć... -czy to jest ten moment? To jest tak chwila? -Bo, od pewnego czasu, wydaje mi się..., że jesteś dla mnie kimś więcej niż kolegą z obozu...
-Mam nadzieję, że to to samo uczucie co moje. -skąd ja wytrzasnąłem taki tekst?! Twarz dziewczyny oblała się rumieńcem, było to nawet widać, w świetle księżyca Artemidy.
-Czyli... też byś chciał... no żeby to posunęło się dalej? -ona to powiedziała! POWIEDZIAŁA TO! W środku cały szaleje ze szczęścia, ale moje radość ustępuje logice. Co jeśli ją zranie? Jeśli przypadkowo coś jej zrobię.
-No, nigdy nie miałem dziewczyny... nie wiem czy ja potrafię żyć w takim związku...
-Takim?!
-No, po prostu... mam swoje obawy.
-Nie musisz się niczego bać.
-Tini, ja nie potrafię. Chciałbym ale...
-Nie musisz się mi tłumaczyć! -wykrzyknęła to tak gwałtownie, przerywając mi w połowie zdania. -Reshira jest na dole. -w tej chwili wstała i skierowała się  na drugi koniec tarasu. Oparła się o balustradę. Jej włosy powiewały na lekkim nocnym wietrze. Razem z powietrzem wydawało mi się, że przypłynęły również słowa: Igrająca z ogniem... Jakbym słyszał Echo.
Wydaje mi się, że przepraszanie w tej sytuacji nic nie pomoże. Strzeliłem gafę. Może wkrótce uda mi się naprawić ten błąd, ale nie teraz. Nie w tej chwili.
Schodzę po drabinie, a następnie po schodach na niższe piętro. Z dołu dobiegają mnie odgłosy dobrej zabawy innych herosów. Przechodzę długim korytarzem pierwszego piętra. Jedne z drzwi po lewo są uchylone. O ile dobrze pamiętam jest to toaleta. Przechodzę obok niej i... obrywam czymś w głowę. Nie jest to ciężkie. Spoglądam na podłogę. Eh... ktoś rzucił we mnie papierem toaletowym. Dokładniej Lusi, Connoi i Travis Hood. Najwyraźniej urządzili sobie niezłą imprezkę, gdyż śmiali się do rozpuku. Nie mam humoru na takie żarty.
Czym prędzej wychodzę z domku, żeby czasem nie oberwać czymś jeszcze. Kiedy jestem już na ścieżce, zerkam na dach siódemki. Przez barierki widzę Tini. Usiadła na podłodze, a twarz schowała w dłoniach.
Co ja zrobilem... Jestem idiotą. Najchętniej zapadłbym się teraz pod ziemie, ale będę jeszcze musiał spróbować to naprawić.
=================================
I jak? W końcu go dodała jeaah! No więc o opinie proszę w komentarzach. Zajmie to wam tylko chwilkę, a dla mnie jest to bardzo ważne. :* #TeamLeni
TINI VALDEZ

niedziela, 7 grudnia 2014

ROZDZIAŁ IX - TINI

No to jestem już wkurzona. Nie dość, że ostatnio Leo dowiedział się o mojej mocy, to teraz rozdarłam sobie moje ulubione spodnie o jakiś głupi kamień. Zaraz dorwę tą Clarrise. No kto to by widział, żeby rzucać w ludzi włóczniami, musiałam jakoś zrobić ten unik. Ledwo co podniosłam się na nogi. Nogawka czarnych dżinsów była w strzępach, a po tym co po niej zostało ciekła krew. Kiedy byłam w stanie zaatakować córkę Aresa jej już nie było. No szlag by to trafił. Mam nadzieje tylko, że nie uznała mnie za zmarłą. Nie mam zamiaru tłumaczyć się Chejronowi z mojego cudownego ,,ożycia''. Krew leciała coraz bardziej. Próbowałam wydostać się z ciemnego lasu. Pomysł z bitwą o sztandar w środku nocy coraz mniej mi się podobał. Zraniona noga dawała o sobie zdać przy każdym kroku. Teraz już nie szłam, tylko ciągnęłam kończynę za sobą. Ciążyła mi jak worek złomu od Hefajstosa. Kiedy na nią spojrzałam, była cała we krwi. Nie dam rady tak dojść do obozu. Zza pasa wyciągam róg. Można go użyć tylko w ostateczności, no ale to chyba jest ostateczność. Wciągam powietrze głęboko do płuc, a następnie wypuszczam je do rogu. Wokoło rozlega się dudniący głos. No powinni mnie usłyszeć. Siadam na ziemi lekko mokrej od zbliżającej się letniej rosy. Nie mam przy sobie żadnych przyborów medycznych, więc postanawiam nic nie robić z nogą. Optymistycznie patrząc w przyszłość powinnam przeżyć do czasu przybycia sanitariuszy. Staram się nie myśleć o bolącym miejscu. Zastanawiam się nad tą przepowiednią, która męczy mnie od kilku dni. W zimowe przesilenie, przepowiedni spełnienie. Zostało już niedużo czasu. Około miesiąca. Moja obecność na niej jest nieunikniona, skoro powiedział to nawet tata. Raczej bóg wyroczni nie powinien się mylić co do tego. I jest jeszcze jedna sprawa, Vicky ma tą samą moc. Nie miałam o tym pojęcia. Czemu mi nie powiedziała... Eh... przyczyna jest zapewne ta sama co u mnie. Ja też wolałam kryć to w sobie.
*******
Czuję, że chłód ogarnia moje ciało. Powieki zaczynają mi krążyć. Z oddali już słychać pojedyncze nawoływanie. Nie mam sił, by na nie odpowiedzieć. Opieram głowę o mech i próbuje odpocząć.
W końcu są na miejscu. Czuje, jak ktoś owija moją nogę bandażem, uprzednio polewając ją jakimś płynem. Kiedy akcja jest skończona, próbują mnie dobudzić. Nie mam na to sił. Jestem wyczerpana. Po chwili słyszę zamieszanie wśród zebranych. Próbuję coś dojrzeć, lecz powieki ciążą mi jak kamienie. Może w końcu ktoś uzna, że nie nadaję się na tą misję.
Krew zaczyna odpływać mi z zabandażowanej nogi. Czuję się jak szmaciana lalka, z której ktos wyciągnął cały plusz.
Pod mój brzuch wbija się jakaś ręka, druga zaś łapie za nogi i unosi mnie w górę. Dłonie są twarde, ale nie szorstkie. Czuje zapach oleju i smaru. Moje serce zaczyna bić coraz szybciej. Mam tylko nadzieję, że ON nie wyczuje mojego pulsu.W moich żyłach, krew zaczyna płynąć z zawrotną prędkością. Serce bije, jakby dostało podwójną dawkę adrenaliny. Zastanawiam się czy mój organizm to przetrwa, skoro tak bardzo ucierpiał po rozwaleniu łydki. No ale muszę dać radę...
Po chwili na moje powieki spada jasne światło poranka. Poruszam się lekko w jego objęciu. Czuję, że miejsca w których jestem podtrzymywana robią się o kilka stopni cieplejsze. No, jakoś nie śpieszy mi się do zostania zgrilowaną w objęciach chłopaka, za którym szaleje od kilku miesięcy.
Ponownie tracę świadomość, potem budzę się już w jednym pokoji w Wielkim Domu. Pomieszczenie jest dosyć duże. Okrążam beżowe ściany swoim wzrokiem. Łóżko jest podwójne, z baldachimem. Po jego prawej stronie stoi stara komoda z ciemnego dębu. Naprzeciwko mnie są ogromne równie ciemne drzwi. Spoglądam w lewo i o mało co nie spadam z łóżka. Obok, na pomarańczowym skórzanym fotelu siedział Leo. No wyglądał przez chwilę, jakby drzemał, ale pisk, który wydałam przy tym  krótkim ,,zawale'' najwyraźniej go obudził. Musiałam mieć na prawdę dziwną minę, bo kiedy chłopak zobaczył wyraz mojej twarzy parsknął śmiechem. Zaraz po tym na twarzy zrobił się czerwony jak jedna mała iskierka, która wystrzeliła z jego palca wskazującego.
-Długo spałam?
-Hmmm... -Leo spojrzał na ścienny zegar z kukułką wiszący nad drzwiami. -Będzie z 12 godzin.
-Co?! Tak długo? Przecież tylko rozwaliłam sobie nogę.
-No nie tylko, Chejron mówił coś o jakimś zatruciu potworów w lesie.
-A ty siedzisz tu cały czas? -zaczynałam się czuć coraz bardziej skrępowana. Dobra nie będę panikować, ale co jeśli gadałam przez sen?
-No generalnie, jak cie tu przyniosłem to już nigdzie nie wychodziłem.-Zatkało mnie. No nie wierzę.
-Miło... Ale nie jesteś zmęczony?
-Nie, jakoś daję radę.
-Może pójdziesz i się wyśpisz? Dam sobie radę.
-Naprawdę, nie musisz się o mnie martwić. Teraz to ty jesteś w gorszym stanie.
-Dowiem się w końcu co się stało?
-Pójdę po Chejrona, lepiej jeżeli on ci to wytłumaczy.
-Czekaj. -powstrzymałam na chwilę chłopaka. -Zazwyczaj jak prowadzi jakąś pogadankę, czy coś tłumaczy, to puszcza te swoje stare piosenki. Ty chyba też ich nie znosisz? Zróbmy coś, żeby było ciekawiej.
-No, no ciekawy pomysł. -powiedział i puścił mi oczko. Moje serce zwiększyło obroty. -Ale co dalej?
-Przydałoby mi się coś z mojego domku. -odchyliłam lekko kołdrę, pod którą leżałam. Zauważyłam, że mam na sobie nadal obozową koszulkę i moje czarne spodnie, jednak połowa nogawki została zastąpiona grubym bandażem. Próbowałam postawić jedną nogę, na drewnianej podłodze. Była zimna i lekko trzeszczała. Kiedy chciałam położyć tam drugą, Leo poderwał się ze swojego miejsca i powiedział, że lepiej, abym nie wstawała. Chciał się dopytać co dokładnie ma mi przynieść, ale w tej samej chwili do pokoju wparowała ogromna ekipa mojego rodzeństwa. W skład tej ,,bandy'' wchodzili: Analyne, Alli, Suza, Will, ta nowa Zoe, Ayumi, jakaś jeszcze jedna dziewczyna, której w ogóle nie kojarzę, Alice, Robin, Maja i Reshira. Do tej ostatniej, może nie pałałam miłością, no ale cóż rodziny się nie wybiera. Traktowałam ją raczej jak młodsza siostrę, która próbuje odbić mi chłopaka (troche głupio, ale zakochałyśmy się w jednym chłopaku, ale wydaje mi się, że ja mam nieco większe szanse).
-Hejka Tini!
-Jak się czujesz?
-Kiedy do nas wrócisz?
-A czemu Chejron nie pozwala, jej się przenieść do szpitala?
Dziewczyny przekrzykiwały się między sobą. Kątem oka zauważyłam, jak Will rozmawia z Leo. W końcu moje siostry trochę się uspokoiły.
-Przyniosłyśmy ci trochę najpotrzebniejszych rzeczy! -wykrzyknęła Analyne. Dopiero teraz dostrzegłam, dosłownie ogromny stos, przeróżnych gazet, kartek papieru z przyborami do rysowania, książek, moją gitarę i kolorowe pudełko, obklejone różnymi naklejkami wszelakiego pochodzenia. Tak, to jest to. Wydawało mi się, że w moich oczach zabłysły iskierki.
-Analyne jesteś genialna! -poderwałam się z łóżka i rzuciłam w stronę pudełka. Gdyby nie Maja, po drodze bym się wywróciła, ale co tam. Kiedy trzymałam już przedmiot w dłoniach, zobaczyłam, że Will i Leo wyszli z pokoju. Mój zapał trochę przygasł. Siostry patrzył na mnie bez zrozumienia.
-Potem wam to wytłumacze. -wróciłam z powrotem pod grubą kołdrę. Dziewczyny zaczęły swoje opowiadanie. Dowiedziałam się, że ta nowa ma na imie Lusi, przyszła do obozu, kiedy my mieliśmy grę o sztandar. Podobnież przysłał ją Nico. No najwyraźniej, pojawi się w obozie w jak najbliższym czasie. Siostry co chwile wtrącały jakieś uwagi o Chejronie i jakiś potworach w tamtą noc. No cóż... będę musiała się czegoś na ten temat dowiedzieć. Po jakiejś godzinie pogaduszek pokój opustoszał. Zostałam ja, sterta moich rzeczy... i  to pudełko.
Postawiłam  je na stoliku nocnym i zakopałam się w pościeli. Zamknęłam oczy, chociaż wcale nie chciało mi się spać. W tej samej chwili usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi. Obróciłam głowę w tamtym kierunku.
-Cześć Leo.
-Hej Tini, dawno sie nie widzieliśmy no nie.
-Haha, naprawdę chce ci się tu siedzieć?
-Jak chcesz to pójde...
-Nie, nie! Nie to miałam na myśli. -po moich słowach chłopak zbliżył się do łóżka. Ja podniosłam się na łokciach. Leo ponownie usiadł na fotelu. -Wracając do naszej poprzedniej rozmowy. Patrz co mam! -wyszczerzyłam zęby i podniosłam pudełko ze stolik.
-O to ci chodziło? Co jest w nim takiego ważnego?
-Zobacz. podniosłam kolorowe wieczko. Oczom Leona ukazała się spora kolekcja przeróżnych płyt.
-No... I jaki to ma związek z Chejronem?
-Nie jest w obozie od teraz. Za każdym razem gdy opowiada coś na podobne tematy załącza te swoje piosenki. -tu wskazałam na stojący przy oknie odtwarzacz. -Nawet nie wiesz jaka to może być męczarnia.
-Już ogarniam. -parsknął śmiechem. -To co mu podłożymy?
-Nie wiem, wybór jest duży. Dostałam to od taty. Znajdziesz tu wszystkie albumy jakie kiedykolwiek się ukazały.
-Proponuje coś nowoczesnego.
-Jasne, k-pop, rock, metal, pop, jazz itd. Wybór jest twój.
-Nie wiem, nie znam się na tym... Może ,,My Songs Know What You Did In The Dark'' tylko to kojarzę.
-Jasne. -wyciagnęłam ze środka białą płytę, z czarnymi punktami. -Włóż to do tego magnetofonu. -podałam mu przedmiot. -To teraz można iść po Chejrona.
-Hahaha, dobra idę po niego. -zanim wyszedł z pokoju puścił mi oczko. Serce znowu zaczęło mi wariować. Czy zaraz nie wyskoczy mi z piersi? Tego nie wiem.
Drzwi ponownie się otworzyły. Tym razem do środka wszedł centaur. Za nim trochę niepewnie podążał Leo, podejrzliwie patrząc na tylnią część Chejrona. Ah... chyba każdy się kiedyś tego obawiał...
Tak jak założyłam, podszedł do odtwarzacza i nie patrząc na płytę załączył go. Jego mina była bezcenna. Na jego twarzy pojawił się wyraz przerażenia, jak wtedy na twarzy Piper, kiedy została uznana przez Afrodyte. Razem z Leonem wybuchneliśmy śmiechem. Centaur popatrzył na nas ze złością, jednak za chwilę ustąpiła ona z jego twarzy. Po dosłownie minucie zaczął opowiadać co się stało tej nieszczęsnej nocy. Nie przeszkadzała mu nawet obecność Leo.
Dowiedziałam się, że podobnież ktoś z obozu, lub jakiś bóg rozstawił w lesie trucizny. Ten ktoś najwyraźniej musiał znać chociaż fragment przepowiedni, bo jej działanie miało tępić w herosach jakieś większe, nadprzyrodzone moce. I ja właśnie natrafiłam na jedną z nich. Gdyby nie to, że przy okazji zraniłam się w nogę, pomoc nie zostałaby wezwana, a ja nawet nie poczułabym jak tracę swoje umiejętności. Na szczęście (lub nie) udało się je przywrócić, jednak pod czas tego procesu zdarzyło się coś dziwnego i powróciły one za zdwojoną siłą. Będę musiała jeszcze conajmniej przez tydzień zostać w WD, by dać radę nad nimi zapanować.
***Kilka Godzin Później***
Leo cały czas siedział ze mną i dotrzymywał mi towarzystwa. To było takie słodkie. Co jakiś czas na chwile odwiedzali nas inni herosi. Zoe nawet przyniosła nam troche jedzenia, bo chłopak nie chciał się stąd ruszyć nawet na obiad.
Siedzieliśmy tak razem na jednym z foteli, przykryci kocem. W małym telewizorze na komodzie oglądaliśmy jakiś film. Było mi dobrze. W końcu Leo dotknął mojej dłoni. Krew zaczęła mi wrzeć. Atmosfera zrobiła się gorąca. Miałam nadzieję, że chłopak się nie zapali. Obróciłam głowę w jego kierunku. Jego druga ręka powędrowałą na mój bok. Przytulił mnie. Na zewnątrz starałam się być spokojna, ale w środku wariowałam ze szczęścia. Myślałam, że mnie pocałuje. Nasze usta zaczęły zbliżać się do siebie. Było tak blisko. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Odskoczyliśmy od siebie.
-O Leo, szukałam cię. -To była Reshira. Chyba nie wybaczę jej zepsucia takiej cudowniej chwili. -Możesz mi pomóc, z moim mieczem coś sie zrobiło podczas treningów.
-A nie może tego zrobić ktoś inny? Przecież sam nie jestem synem Hefajstosa.
-No jeju, nie narzekaj tylko chodź. -dziewczyna próbowała spojrzeć na mnie z wyższością, ale kiedy natknęła się na moje, pełne nienawiści spojrzenie, w jej oczach pojawiła się złość.
Chłopak niestety wstał. Jednak kiedy wychodził zerknął na mnie przepraszająco.
Nie odwzajemniłam tego. Teraz obmyślałam zemstę.
======================
No w końcu go napisałam. Podoba się? #TeamLeni :3 Sama nie wierzę, że zrobiłam sobie coś takiego. No ale... coś musi się dziać.

TINI SOLACE