Posłuchaj sobie

niedziela, 14 grudnia 2014

ROZDZIAŁ XI - VICKY

Siedzę na jednym z krzeseł, postawionym przy stole od ping-ponga. Oprócz Chejrona i pana D jest nas trójka. Ja, Tini i Leo. Dobrze wiem co to oznacza. Niedługo, możliwe nawet, że za chwilę zacznie się spełniać przepowiednia...
Nie wiem co wydarzyło się wczoraj na imprezie, ale zauważam, że Tini nieprzyjaźnie spogląda na Leona. Ten zaś stara się odwrócić od niej wzrok. Dziwi mnie, że wszyscy siedzą w ciszy. Chyba zostaliśmy tu wezwani w jakimś celu, no nie? Wszystko się wyjaśnia, gdy drzwi otwierają się, głośno przy tym skrzypiąc. Do środka wchodzi Rachel. Ma na sobie przetarte, czarne jeansy i koszulkę z jednorożcem. Włosy spięła w niechlujnego koka.
-Jesteś w końcu. -Chejron podszedł do niej stukając kopytami.
-Skoro dowiedziałam się o tym jakieś 5 min temu, to chyba za późno nie przyszłam?
-Możemy przejść do rzeczy? -Pan D podniósł się z krzesła. -Chce skończyć swoją partyjkę pokera.

-Każdy już wie, że czeka nas, a raczej was -centaur wskazał na naszą trójkę. -dość trudna misja. Kiedy przepowiednia była już jasna, starałem się obserwować dokładnie, co się dzieje w najbliższej okolicy. W końcu zauważyłem pewną serie niefortunnych zdarzeń w okolicach puszczy amazońskiej. 
-Jeden w puszczy zaginie... -mruknęłam nagle Rachel. W głowie mi się zakręciło. Dobrze zdaję sobie sprawę, że to chodzi o mnie i nie mogę temu zapobiec.
-Właśnie niedaleko tego miejsca, -Chejron kontynuował swoją wypowiedź. -zdarzyło się kilka seryjnych zabójstw wśród śmiertelników. Na dodatek całe to miejsce zaczęła otaczać jakaś mroczna aura. A to dopiero początek. Rachel znalazła coś jeszcze, w Księdze Sybilii. 
-Kolejna przepowiednia? -Tini odwróciła głowę w kierunku centaura. 
-Dokładnie. -Rachel odpowiedziała na jej pytanie. -Mam ją tu nawet zapisaną. -pokazała nam karteczkę, którą uprzednio wyciągnęła z kieszeni spodni. 

Drużyna kwiatów słońca, jak ogień samego Hefajstosa gorąca, nadejdzie w orszaku zwycięskim, mimo kobiet samych, na ziemie wroga wejdzie krokiem męskim. By bronić swych korzeni, wystawionych w sław galerii. Oddział na części się podzieli, wtedy gdy inni nie będą o tym wiedzieli. Dwie odejdą, na pierwsze fronty, by odkryć mieszkania potwora kąty. Powstanie coś co się nawet bogom nie śniło, co na świecie, przed ich narodzeniem było. W krainy mroku sercu pogrzebane, gdy Niemka trzynastą zimę rozpocznie, to będzie odkopane. Tożsamość tego, w księdze kosmosu nieokreślona, jest z mrokiem, jak mąż i żona. Życiowa esensja, z olimpu pochodzi, z miejsca gdzie wybrana, nikogo nie obchodzi. Cicha bogini, spokoju pilnuje, by rodzina w ogniu nie mogła się sparzyć, ona też wtedy, nad losem świata będzie musiała zaważyć.

-Nie jasne jest dla mnie fragment z drużyną kwiatów słońca... -Rachel stara się skupić na tym jednym fragmencie. 
-Ja wiem o co chodzi. -Tini ponownie wtrąca się do rozmowy. -Drużyna kwiatów słońca. To jest nasz oddział Łowców Apolla. Helianthus, to znaczy słoneczniki, kwiaty słońca. W dalszych wersjach  jest, że odejdą dwie. To ja i Vicky, obie należymy do tego oddziału. Jeszcze dodatkowo, odejdziemy na pierwsze fronty, w tej drugiej przepowiedni było wspomniane, że zabijemy tytana. To tylko wstęp do tego co może się stać w jak najbliższym czasie. I jeszcze ten fragment z Hestią, to ma ogromne znaczenie. -powiedziała to bardzo szybko, jednak każdy ją zrozumiał.
-Tini, jesteś genialna. -Leo w końcu sie odezwał. Dziewczyna jednak puściła jego uwagę mimo uszu. Musieli się mocno pokłócić...
***pół godziny później***
Idę z Tini do domku. Mamy 20 minut, żeby się spakować i pożegnać. Potem, zaczyna się misja. Z domku mamy jeszcze zabrać kilka osób, bo tym razem Apollo przygotowuje świąteczną wymianę między obozami.
Jesteśmy na miejscu. Wewnątrz jak zwykle panuje ogromny rozgardiasz. Wchodzę na wyższe piętro i idę w kierunku swojego pokoju. Idąc długim korytarzem, cały czas rozmyślam nad tym co mnie czeka. 
Jestem już w pokoju. Stojąc przy szafie pakuje ciuchy do średnich rozmiarów, plecaka. Kiedy jestem już gotowa schodzę na dół. Tini już tam na mnie czeka. Razem z nią stoją tam jeszcze Lusi, Alice i Zoe. Pewnie one będą na tej wymianie. 
-Jestem gotowa. -oznajmiam.
-Dobra to idziemy. 
Tini idzie przodem, pewnym krokiem. Nie widać po niej żadnych oznak słabości. Może dlatego, że to nie jest jej pierwsza misja... Po drodze dołącza się do nas jeszcze Leo.
Na wzgórzu czeka już na nas Argus. Od kiedy tylko przybyłam do obozu, ten facet mnie przeraża. Po koleji wsiadamy do małego, granatowego busika. Ochroniarz siada na miejscu kierowcy.
-No to kierunek na Camp Jupiter. -mówi Argus.
-Dojedziesz tam czy wysadzisz gdzieś po drodze? -spytała się Tini, która zajmowała miejsce zaraz obok niego.
-Nie, dzisiaj jedziemy do samego końca. 
Na samym końcu pojazdu, we potrójne siedzenie zajmują dziewczyny z wymiany. Rozmawiają, opowiadają sobie dowcipy, jednym słowem dobrze się bawią. Ja siedzę po środku. Wyglądam smętnie przez okno i myślę. Myślę, ile czasu dzieli mnie od śmierci. Myślę, co będzie dalej. Myślę, czy kiedykolwiek moje życie będzie normalne...
Kilka miejsc dalej siedzi Leo. Co chwila ze swojego pasa wyjmuje kawałki metalu i coś z nich składa. Ręce mu drżą. Jest czymś załamany. Zaczynam go obserwować. W jego rękach powstaje malutki mechanizm. Po chwili jego dłoń ponownie sięga do kieszeni pasa. Jednak zamiast jakiejś śrubki czy kawałka materiału wyjmuje już coś gotowego. Jest to tak małe, że widzę co to jest dopiero po chwili. Serce. Małe metalowe serduszko. Leo gwałtownie chowa to z powrotem i rozgląda się czy ktoś czasem tego nie widział. Moje spojrzenie szybko wędruje w innym kierunku. 
***
Jesteśmy już na miejscu. Argus wysadza nas przy wejściu i odjeżdża. Na straży stoi jakaś dziewczyna z ciemną karnacją i burzą brązowych loków. Jeśli dobrze kojarze to jest to Hazel. Obok niej jest chłopak, jednak w niczym nie przypomina tego Franka o którym słyszałam. Ten jest niski, blady i trochę chuderlawy. Na szyi ma zawieszoną tabliczkę probatio.
Tini, jak zwykle idzie jako pierwsza. Wita się z Hazel jakby były dobrymi przyjaciółkami. Kiedy podchodzę nieco bliżej, słyszę jak rozmawiają coś o wymianie. Potem Levesque każe temu drugiemu iść po Oktawiana. Nie wiem czy na prawdę zobaczyłam przerażenie w jego oczach, czy tylko mi się zdawało. On chyba nie jest aż taki straszny. Chyba...
W końcu chłopak wraca prowadząc ze sobą drugiego, wyraźnie starszego do niego. Jest on również znacznie od niego wyższy, ma blond włosy i błękitne oczy, jednak jego wyraz twarzy nie jest zbyt przyjazny. Teraz chyba nawet ja zacznę się go bać. 
Oktawian dochodzi w końcu do nas, powłócząc nogami, które co chwila zaplątują się w jego togę. Od razu przypomniał mi się Herman, od nas z obozu. No on to miał pomysły...
-Witaj Tini, hej Zoe. -to on zna Zoe?! Przecież ona jest tu całkiem nowa, a zresztą. To, że kolejna osoba jest zaznajomiona z Tini mnie nie dziwi. 
-Cześć Okti. -Zoe aż skacze z radości gdy go widzi. Zachowuje się jakby spotkała swojego... brata. 
====================================
No wiec chcieliście to macie xD Mam nadzieję, że się podoba. No więc ten, następny rozdział was zaskoczy. 
TINI SOLACE

1 komentarz:

  1. Fajnie, fajnie *O* Ta przepowiednia o drużynie kwiatów słońca. Mmmmmm ♥
    W końcu moja perspektywa! Szkoda, że Vico nie było :')

    OdpowiedzUsuń