Nie wiem kiedy będzie najbliższy rozdział. Po prostu nie mam pojęcia. Spróbuje napisać go w jak najbliższym czasie, ale bez weny, będzie zapewne b. krótki. ;/ Przepraszam za te opóźnienia, no i...
Pamiętniki z domku nr 7
Posłuchaj sobie
niedziela, 15 lutego 2015
czwartek, 29 stycznia 2015
ROZDZIAŁ XX - TINI
Zanim zaczniesz czytać wyłącz playliste. Najlepiej włącz sobie to. Jeśli się skończy puść od nowa. Gotowe? Teraz możesz już czytać.
=========================
Złość. Nienawiść. Ból. Pustka. Co przeważa? Żądza zemsty.
-Ty świnio. Jak mogłeś -powoli rozważam każde słowo.
-Nie tolerujemy zdrajców i oszustów -jak on może być taki spokojny?!
Adrenalina wypełnia moje żyły, jednak stoję sparaliżowana. Nie mogę nic zrobić. Nie mogę zapobiec rozlewowi krwi. Jakby tylko tak cofnąć czas. Wrócić tu szybciej.
Moje oczy patrzą tylko na to jak życie uchodzi gdzieś do Podziemia.
-Zabije cię -szepczę.
-Co?
-Zrobię to samo co zrobiłeś jemu -w jego błękitnych oczach pojawia się nutka przerażenia.
Unoszę jedną rękę. Moja moc jest silniejsza niż do tej pory. Nagle ktoś łapie mnie w przegubie. Nie. To nie jest wróg. Vicky, która do tej pory stała z boku. Moja złość nagle narasta. Czemu go nie powstrzymała!? Wyrywam się z jej uścisku. Padam na ziemię.
Oczy pieką mnie, jakby ktoś nasypał do nich soli. Wodospad łez wypływa strumieniami, rozmazując dzieło bogini. To po części też jej wina. Unoszę lekko głowę. Spod kaskady włosów i łez widzę oddalający się biały kształt. Tchórz!!!
Zaczynam łkać. Dłoń zanurzam w gęstych brązowych lokach. Leo. Czerwona plama rozchodzi się na jego, dotychczas białej koszuli. Tracę poczucie czasu. Zauważam jednak, że Vicky gdzieś odeszła. Zerkam z powrotem na chłopaka. Oczy ma zamknięte. Minę spokojną. Poważną. Jak na złość przypominają mi się te wszystkie jego żarty. Wspólne dowcipy w obozie. Wpadam w kolejny atak łez.
Czyżbym zaczynała tracić czucie w dłoniach... Otwieram podpuchnięte oczy. Mam już chyba jakieś objawy schizofreniczne. Ludzie tak po prostu nie znikają! Nie! Nie! Nie! Leo zamienia się w jasną białawą mgiełkę. Co się dzieje?!
Szybko podrywam się na nogi. Odgarniam włosy do tyłu. Wiem co robić. Nie biegnę na oślep, jednak z całych sił pędzę w stronę świątynnych wzgórz. Wdycham zimne powietrze. Gardło zaczyna mnie boleć, lecz nie przerywam biegu. W końcu docieram na miejsce. Z trzaskiem wbiegam do świątyni Plutona, dla mnie Hadesa. W środku jest ciemno. Drzwi zamykają się za mną jak w jakimś horrorze. Nie boje się. Mroczne przebłyski na ścianach również nie wyprowadzają mnie z równowagi. Podchodzę do przodu. Prawie potknęłam się o jakąś błąkającą się miskę. W końcu używam mocy. Lekko oświetlam pomieszczenie. Centralnie przed sobą mam posąg Hadesa. Sama nie wiem co powinnam teraz zrobić. W końcu zauważam to co chciałam. Słyszałam o tym już kilka opowieści, nie wiem czy to się uda, ale muszę spróbować. Naciskam czaszkę, wyżłobioną u podnóża posągu. W lekkim świetle zauważam, że świątynie wypełnia zielonkawy dym. Prawię tracę przytomność, ale nie mogę się poddać. Odwracam się w stronę drzwi...
============
Krótkie, ale musiałam skończyć w tym momencie. Zapewne teraz połowa moich czytelników mnie zabije... No dobra ale do kolejnego rozdziału musicie jeszcze poczekać.
=========================
Złość. Nienawiść. Ból. Pustka. Co przeważa? Żądza zemsty.
-Ty świnio. Jak mogłeś -powoli rozważam każde słowo.
-Nie tolerujemy zdrajców i oszustów -jak on może być taki spokojny?!
Adrenalina wypełnia moje żyły, jednak stoję sparaliżowana. Nie mogę nic zrobić. Nie mogę zapobiec rozlewowi krwi. Jakby tylko tak cofnąć czas. Wrócić tu szybciej.
Moje oczy patrzą tylko na to jak życie uchodzi gdzieś do Podziemia.
-Zabije cię -szepczę.
-Co?
-Zrobię to samo co zrobiłeś jemu -w jego błękitnych oczach pojawia się nutka przerażenia.
Unoszę jedną rękę. Moja moc jest silniejsza niż do tej pory. Nagle ktoś łapie mnie w przegubie. Nie. To nie jest wróg. Vicky, która do tej pory stała z boku. Moja złość nagle narasta. Czemu go nie powstrzymała!? Wyrywam się z jej uścisku. Padam na ziemię.
Oczy pieką mnie, jakby ktoś nasypał do nich soli. Wodospad łez wypływa strumieniami, rozmazując dzieło bogini. To po części też jej wina. Unoszę lekko głowę. Spod kaskady włosów i łez widzę oddalający się biały kształt. Tchórz!!!
Zaczynam łkać. Dłoń zanurzam w gęstych brązowych lokach. Leo. Czerwona plama rozchodzi się na jego, dotychczas białej koszuli. Tracę poczucie czasu. Zauważam jednak, że Vicky gdzieś odeszła. Zerkam z powrotem na chłopaka. Oczy ma zamknięte. Minę spokojną. Poważną. Jak na złość przypominają mi się te wszystkie jego żarty. Wspólne dowcipy w obozie. Wpadam w kolejny atak łez.
Czyżbym zaczynała tracić czucie w dłoniach... Otwieram podpuchnięte oczy. Mam już chyba jakieś objawy schizofreniczne. Ludzie tak po prostu nie znikają! Nie! Nie! Nie! Leo zamienia się w jasną białawą mgiełkę. Co się dzieje?!
Szybko podrywam się na nogi. Odgarniam włosy do tyłu. Wiem co robić. Nie biegnę na oślep, jednak z całych sił pędzę w stronę świątynnych wzgórz. Wdycham zimne powietrze. Gardło zaczyna mnie boleć, lecz nie przerywam biegu. W końcu docieram na miejsce. Z trzaskiem wbiegam do świątyni Plutona, dla mnie Hadesa. W środku jest ciemno. Drzwi zamykają się za mną jak w jakimś horrorze. Nie boje się. Mroczne przebłyski na ścianach również nie wyprowadzają mnie z równowagi. Podchodzę do przodu. Prawie potknęłam się o jakąś błąkającą się miskę. W końcu używam mocy. Lekko oświetlam pomieszczenie. Centralnie przed sobą mam posąg Hadesa. Sama nie wiem co powinnam teraz zrobić. W końcu zauważam to co chciałam. Słyszałam o tym już kilka opowieści, nie wiem czy to się uda, ale muszę spróbować. Naciskam czaszkę, wyżłobioną u podnóża posągu. W lekkim świetle zauważam, że świątynie wypełnia zielonkawy dym. Prawię tracę przytomność, ale nie mogę się poddać. Odwracam się w stronę drzwi...
============
Krótkie, ale musiałam skończyć w tym momencie. Zapewne teraz połowa moich czytelników mnie zabije... No dobra ale do kolejnego rozdziału musicie jeszcze poczekać.
TINI
wtorek, 27 stycznia 2015
ROZDZIAŁ XIX - ***
Ból. Jedyne uczucie jakie teraz odczuwam. Coś tkwi w moich plecach. Upadam. Nie zwracam uwagi na obtarte kolana. Mój oddech jest blokowany. Słabnie. Krzyk. Ostatnie co pamiętam. To już koniec. Kładę rękę na piersi. Umrę. Nieodwołalnie. Jednak stanę śmierci naprzeciwko.
Mija chwila. Oczy mam zamknięte. 1... 2... 3... Wdech... Wydech... Koniec...
============
Tak, to nawet nie jest rozdział. A że jestem taka zła jeszcze nie dowiecie się kto umarł.
Mija chwila. Oczy mam zamknięte. 1... 2... 3... Wdech... Wydech... Koniec...
============
Tak, to nawet nie jest rozdział. A że jestem taka zła jeszcze nie dowiecie się kto umarł.
TINI
niedziela, 18 stycznia 2015
Nie wiem co tu napisać, ale tytuł musi być.
Tak więc wszem i wobec informuję, że biorę urlop! Muszę się trochę zregenerować i nabrać nowej weny... No i może taka przerwa wpłynie na wasze komentarze, których z każdym postem jest coraz mniej. I jednym z istotniejszych powodów, jest również napięcie, z poprzedniego rozdziału. *złowieszczy śmiech*
Wrócę do was za tydzień, może dwa, ale na pewno z nowymi i jeszcze bardziej zaskakującymi zakończeniami jak ja to lubię. No więc bajos-amigos moi drodzy! Wkrótce się spotkamy.
*zakłada czapkę detektywa* *wsiada na kosmicznego jednorożco-pegaza* *odlatuje w stronę multifandomowej imprezy*
*nawraca*
Zapomniałabym o najważniejszym. Jeśli ktoś chce mieć informacje, dokładnie w chwili pojawienia się nowego postu, to poprosiłabym o maile, lub linki do fb w komentarzu.
Wrócę do was za tydzień, może dwa, ale na pewno z nowymi i jeszcze bardziej zaskakującymi zakończeniami jak ja to lubię. No więc bajos-amigos moi drodzy! Wkrótce się spotkamy.
*zakłada czapkę detektywa* *wsiada na kosmicznego jednorożco-pegaza* *odlatuje w stronę multifandomowej imprezy*
*nawraca*
Zapomniałabym o najważniejszym. Jeśli ktoś chce mieć informacje, dokładnie w chwili pojawienia się nowego postu, to poprosiłabym o maile, lub linki do fb w komentarzu.
MOCNO POKRĘCONA TINI
sobota, 3 stycznia 2015
ROZDZIAŁ XVIII - TINI
Biegnę. Nie oglądam się za siebie. To wszystko nie ma sensu, przecież on sam mi wtedy powiedział, że nie chce być ze mną. Nie rozumiem. Moje oczy wypełniają piekące, słone łzy. Szybko przemierzam ulice Nowego Rzymu, ludzie patrzą na mnie ze zdziwieniem. Nie obchodzi mnie to.
W końcu znajduję jakąś boczną uliczkę. Całe miasto otacza mur. Chyba znalazłam jedną z jego bocznych ścian. Już nie biegnę, a idę. Podchodzę bliżej końca miasta. Opieram się plecami o ścianę. Moje oczy znowu zalewają się łzami. Chowam twarz w swoich dłoniach i myślę. Staram się rozszyfrować co włada uczuciami Leo.
Ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Moje ciało przechodzi gorący dreszcz. Czuję zapach perfum różanych. Podnoszę głowę i widzę kobietę. Wygląda jakby przyszła prosto z wybiegu. Ma na sobie różową sukienkę sięgającą do kolan i blond włosy układające się w perfekcyjne loki.
-Afrodyta... -szeptam. Tak, to musi być ona.
-Nie, nie, nie. Tutaj jestem Wenus. Moment, nie jest ci zimno? -dopiero teraz zdałam sobie sprawę z temperatury panującej na dworze. Musi być co najwyżej dwa stopnie na plusie. Do tej pory otoczenie nie miało dla mnie znaczenia, jednak chłód zaczął szczypać moją skórę. -Zaraz mi to zamarzniesz i nici z miłości.
-Co?! Jakiej miłości? -bogini ucisza mnie i ruchem ręki znikąd wyczarowuje czarny płaszczyk. Podaje mi go. Zakładam to na siebie. W środku jest milutki w dotyku i ocieplany. -Dziękuje.
-No nie ma sprawy. A teraz opowiadaj co za problem cię dręczy. Od dawna nie ingerowałam w takie sprawy -jakoś nie jestem pewna co do tych jej ,,spraw'', no ale w końcu jest boginią, wolałabym jej nie wkurzać. Może z tatą, Hermesem, Persefoną i o dziwo Hadesem mam dobre stosunki. No cóż trudno to sobie wyobrazić jak mogą wyglądać dobre stosunki pomiędzy bogiem a herosem.
To wszystko zależy tez od danego boga. Apollo no cóż jest moim ojcem. Wyluzowanym ojcem. Hermes też nie jest taki sztywny jak niektórzy (ekhem Zeus ekhem). Persefona i Hades... kiedyś uratowałam i połowę Podziemia, ale to długa historia. Jednak do tego ostatniego wolę trzymać dystans, nigdy nie wiadomo, co takiemu strzeli do głowy. W jeden dzień może być spoko Mick'iem Jaggerem, a następnego przerażającym potworem.
Wracając do Afrodyty, nie wiem co mam jej powiedzieć. Nie wiem co ona chce wiedzieć.
-No dalej, dalej mów -bogini popędza mnie.
-Tylko o czym?
-No czemu płakałaś co? Wyczułam jakieś sprawy sercowe więc jestem.
Poczułam nagle chęć zwierzenia się. Jak ona to robi... Te jej umiejętności zaczynają mnie przerażać. Powiedziałam jej wszystko co mnie męczyło. Niby mi ulżyło, ale nadal się zastanawiałam, czy jakiekolwiek rozpoczęcie tematu dobrze mi wróży. W końcu to Afrodyta.
-No nie powiem, to jeden z TYCH przypadków, no ale dla mnie to nie pierwszy raz. Ach te wzloty i upadki. Ten chłopak, Valdez, stara się o ciebie. Nawet jak ci na nim zależy to nie możesz tego po sobie pokazać!
-Ale...
-No wstawaj zrobimy cie na bóstwo. No oczywiście nie tak dosłownie bo mi nikt nie dorówna -bogini zakończyła swoją wypowiedź chichotem. Chyba coraz mniej ją lubię...
Podniosłam się. Afrodyta złapała mnie za rękę i wprowadziła do najbliższego budynku. Jej skóra jest przyjemna w dotyku. Kiedy jesteśmy już w środku bogini wyczarowuje zestaw kosmetyków. Jej dłonie bezbłędnie dobierają kolory i ,,przywołują" wszelkiego rodzaju ubrania. Po chwili mam wrażenie, że nałożyła na mnie tone makijażu, to jest straszne.
W końcu przechodzimy do wyboru ubrań. Oczywiście nie mogę zostać w swojej obozowej koszulce. Zostaje mi wciśnięta sukienka w jaskrawo-różowym kolorze. Spoglądam na nią z obrzydzeniem. Nienawidzę tego koloru. Afrodyta chyba zobaczyła mój wyraz twarzy. Zerknęła tylko na mnie z pobłażaniem jakby niechcenie zostania zostania żywą barbie jest czymś dziwnym.
Z niechęcią zgadzam się na kolejne przymiarki. Naprawdę nie chce tego, ale jeszcze bardziej nie chce podpaść bogini. Te ich humory są naprawdę straszne. W końcu przystajemy na czarnych, dżinsowych rurkach i długiej tunice z logiem Nirvany. Przynajmniej nie wyglądam jak wyjęta z jakiejś disneyowskiej bajki. Afrodyty podaje mi lusterko, żebym zobaczyła zrobiony wcześniej makijaż. Spodziewałam się czegoś ostrzejszego. Dobrze pamiętam, kiedy Pipper trafiła do obozu. Przyprowadziła ich wtedy Annabeth i Butch. Ciężko mi jest wspominać Ann, naprawdę ją lubiłam. Ale ona żyje. Nie odeszła na zawsze. Wracając do tematu makijażu. Wtedy kiedy Pipper została uznana wyglądała no... nienaturalnie. Obawiałam się u siebie tego samego, jednak w odbiciu pojawia się moja twarz bez wielu zmian. Oczy mam lekko podkreślone tuszem i kredką. Na ustach nałożony jest jasny błyszczyk. Nie zauważam śladu pudru, który na pewno mi nakładała.
-No to teraz możesz spokojnie jechać na misję! -Afrodyta wyrywa mnie z zamyślenia.
-Yyy... dziękuje.
-Oj no nie ma za co. A teraz lepiej zasłoń oczy, bo muszę wracać na Olimp -wykonuje jej polecenie. Uczę się w obozie od tylu lat, że doskonale wiem co by było, gdybym tego nie zrobiła. Przy odrobinie szczęścia, zostałabym kupka popiołu.
Po chwili jestem już sama w budynku. Pośpiesznie wciągam na siebie płaszcz i wybiegam. Mieliśmy pół godziny na spakowanie się. Nie wiem ile zajęła ta ,,przemiana" ale cieszę się, że zrobiłam to dzień wcześniej. Heros powinien być zawsze w gotowości. Szybkim krokiem poruszam się w stronę miejsca zbiórki. Po chwili jestem już na miejscu. Grupka stoi odwrócona do mnie tyłem.
-Już jestem! -wykrzykuje w ich stronę. Vicky z trudem odwraca głowę w moim kierunku. To co widzę mnie przeraża.
Przez głowę przechodzi mi jedna myśl zabije go. Nie wierzę w to. A ja mu ufałam.
=========
W końcu znajduję jakąś boczną uliczkę. Całe miasto otacza mur. Chyba znalazłam jedną z jego bocznych ścian. Już nie biegnę, a idę. Podchodzę bliżej końca miasta. Opieram się plecami o ścianę. Moje oczy znowu zalewają się łzami. Chowam twarz w swoich dłoniach i myślę. Staram się rozszyfrować co włada uczuciami Leo.
Ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Moje ciało przechodzi gorący dreszcz. Czuję zapach perfum różanych. Podnoszę głowę i widzę kobietę. Wygląda jakby przyszła prosto z wybiegu. Ma na sobie różową sukienkę sięgającą do kolan i blond włosy układające się w perfekcyjne loki.
-Afrodyta... -szeptam. Tak, to musi być ona.
-Nie, nie, nie. Tutaj jestem Wenus. Moment, nie jest ci zimno? -dopiero teraz zdałam sobie sprawę z temperatury panującej na dworze. Musi być co najwyżej dwa stopnie na plusie. Do tej pory otoczenie nie miało dla mnie znaczenia, jednak chłód zaczął szczypać moją skórę. -Zaraz mi to zamarzniesz i nici z miłości.
-Co?! Jakiej miłości? -bogini ucisza mnie i ruchem ręki znikąd wyczarowuje czarny płaszczyk. Podaje mi go. Zakładam to na siebie. W środku jest milutki w dotyku i ocieplany. -Dziękuje.
-No nie ma sprawy. A teraz opowiadaj co za problem cię dręczy. Od dawna nie ingerowałam w takie sprawy -jakoś nie jestem pewna co do tych jej ,,spraw'', no ale w końcu jest boginią, wolałabym jej nie wkurzać. Może z tatą, Hermesem, Persefoną i o dziwo Hadesem mam dobre stosunki. No cóż trudno to sobie wyobrazić jak mogą wyglądać dobre stosunki pomiędzy bogiem a herosem.
To wszystko zależy tez od danego boga. Apollo no cóż jest moim ojcem. Wyluzowanym ojcem. Hermes też nie jest taki sztywny jak niektórzy (ekhem Zeus ekhem). Persefona i Hades... kiedyś uratowałam i połowę Podziemia, ale to długa historia. Jednak do tego ostatniego wolę trzymać dystans, nigdy nie wiadomo, co takiemu strzeli do głowy. W jeden dzień może być spoko Mick'iem Jaggerem, a następnego przerażającym potworem.
Wracając do Afrodyty, nie wiem co mam jej powiedzieć. Nie wiem co ona chce wiedzieć.
-No dalej, dalej mów -bogini popędza mnie.
-Tylko o czym?
-No czemu płakałaś co? Wyczułam jakieś sprawy sercowe więc jestem.
Poczułam nagle chęć zwierzenia się. Jak ona to robi... Te jej umiejętności zaczynają mnie przerażać. Powiedziałam jej wszystko co mnie męczyło. Niby mi ulżyło, ale nadal się zastanawiałam, czy jakiekolwiek rozpoczęcie tematu dobrze mi wróży. W końcu to Afrodyta.
-No nie powiem, to jeden z TYCH przypadków, no ale dla mnie to nie pierwszy raz. Ach te wzloty i upadki. Ten chłopak, Valdez, stara się o ciebie. Nawet jak ci na nim zależy to nie możesz tego po sobie pokazać!
-Ale...
-No wstawaj zrobimy cie na bóstwo. No oczywiście nie tak dosłownie bo mi nikt nie dorówna -bogini zakończyła swoją wypowiedź chichotem. Chyba coraz mniej ją lubię...
Podniosłam się. Afrodyta złapała mnie za rękę i wprowadziła do najbliższego budynku. Jej skóra jest przyjemna w dotyku. Kiedy jesteśmy już w środku bogini wyczarowuje zestaw kosmetyków. Jej dłonie bezbłędnie dobierają kolory i ,,przywołują" wszelkiego rodzaju ubrania. Po chwili mam wrażenie, że nałożyła na mnie tone makijażu, to jest straszne.
W końcu przechodzimy do wyboru ubrań. Oczywiście nie mogę zostać w swojej obozowej koszulce. Zostaje mi wciśnięta sukienka w jaskrawo-różowym kolorze. Spoglądam na nią z obrzydzeniem. Nienawidzę tego koloru. Afrodyta chyba zobaczyła mój wyraz twarzy. Zerknęła tylko na mnie z pobłażaniem jakby niechcenie zostania zostania żywą barbie jest czymś dziwnym.
Z niechęcią zgadzam się na kolejne przymiarki. Naprawdę nie chce tego, ale jeszcze bardziej nie chce podpaść bogini. Te ich humory są naprawdę straszne. W końcu przystajemy na czarnych, dżinsowych rurkach i długiej tunice z logiem Nirvany. Przynajmniej nie wyglądam jak wyjęta z jakiejś disneyowskiej bajki. Afrodyty podaje mi lusterko, żebym zobaczyła zrobiony wcześniej makijaż. Spodziewałam się czegoś ostrzejszego. Dobrze pamiętam, kiedy Pipper trafiła do obozu. Przyprowadziła ich wtedy Annabeth i Butch. Ciężko mi jest wspominać Ann, naprawdę ją lubiłam. Ale ona żyje. Nie odeszła na zawsze. Wracając do tematu makijażu. Wtedy kiedy Pipper została uznana wyglądała no... nienaturalnie. Obawiałam się u siebie tego samego, jednak w odbiciu pojawia się moja twarz bez wielu zmian. Oczy mam lekko podkreślone tuszem i kredką. Na ustach nałożony jest jasny błyszczyk. Nie zauważam śladu pudru, który na pewno mi nakładała.
-No to teraz możesz spokojnie jechać na misję! -Afrodyta wyrywa mnie z zamyślenia.
-Yyy... dziękuje.
-Oj no nie ma za co. A teraz lepiej zasłoń oczy, bo muszę wracać na Olimp -wykonuje jej polecenie. Uczę się w obozie od tylu lat, że doskonale wiem co by było, gdybym tego nie zrobiła. Przy odrobinie szczęścia, zostałabym kupka popiołu.
Po chwili jestem już sama w budynku. Pośpiesznie wciągam na siebie płaszcz i wybiegam. Mieliśmy pół godziny na spakowanie się. Nie wiem ile zajęła ta ,,przemiana" ale cieszę się, że zrobiłam to dzień wcześniej. Heros powinien być zawsze w gotowości. Szybkim krokiem poruszam się w stronę miejsca zbiórki. Po chwili jestem już na miejscu. Grupka stoi odwrócona do mnie tyłem.
-Już jestem! -wykrzykuje w ich stronę. Vicky z trudem odwraca głowę w moim kierunku. To co widzę mnie przeraża.
Przez głowę przechodzi mi jedna myśl zabije go. Nie wierzę w to. A ja mu ufałam.
=========
TINI
czwartek, 1 stycznia 2015
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Może do ff dobry język mam, lecz na życzeniach niezbyt się znam.
Nigdy ich składać nie umiałam, zawsze jakiegoś fragmentu zapomniałam.
Jednak jako córka Apollina, mój umysł od rymów się wygina,
by złożyć wam życzenia, co chcąc spełnić wszystkie pragnienia.
Byście wytrwali ze mną rok cały, niech będzie to okres wspaniały.
Chęć do czytania tych wszystkich wypocin i straconych na mym blogu godzin.
Dodatkowo dobrej zabawy, do swego obozu wyprawy.
Do odpałów wiele pomysłów, na misji aktywnych zmysłów.
Parringów ze swoim ulubieńcem, głowy ozdobionej laurowym wieńcem.
Coraz mniej sensu w mych słowach, lecz niech to zostanie w waszych głowach.
A teraz tak na serio, przepraszam za mój nieudany wiersz.
KOCHAM WAS WSZYSTKICH!
TINI
środa, 31 grudnia 2014
ROZDZIAŁ XVII - LEO
Właśnie zwiedzałem Nowy Rzym, gdy zostałem wezwany na jakieś zebranie. Przyszła po mnie jakaś Rzymianka, w połyskującej zbroi z cesarskiego złota. Czy oni zawsze mają takie stroje? Przecież w tym musi być tak gorąco, gdybym tylko dodał kilka... Mniejsza o to.
Ciągle idziemy i idziemy. Czemu to miasto musi być takie wielkie? W końcu dziewczyna bez słowa otwiera drzwi jakiegoś domu. No nie całkiem jakiegoś, bo byłem tu wtedy na tej... kolacji. Pewnie Nowego Rzymu nie będę wspominać za dobrze.
Jestem prowadzony przez ciąg korytarzy. Na końcu jednego z nich, za ogromnym łukiem znajduję się sala, przeznaczona chyba specjalnie do takich zebrań. Przy ogromnym stole siedzą Vicky i Tini. Kiedy tylko wchodzę do środka Rzymianka znika. Siadam jak najdalej od dziewczyn, jednak co chwila na nie spoglądam. Dokładniej na Tini.
Nie rozumiem sam siebie. Po tym co ona zrobiła ja nadal ją kocham. Może dlatego, że u niej jako u pierwszej dziewczyny miałem jakieś szanse? A może to wszystko to moja wina. Tylko co ja wtedy powiedziałem. O co jej chodzi?! Czuję jednak w sobie, że muszę ją przeprosić. Czy to, że moim ojcem jest Hefajstos, tak zniekształciło moje uczucia?
-Tini -staram się mówić spokojnie. Na dźwięk mojego głosu lekko unosi głowę, którą do tej pory opierała na swoich rękach .-Bo ja... ja chciałem... -w tym samym momencie gdy miałem jej to powiedzieć po sali rozległ się inny głos.
-O widzę, że wszyscy jesteście. No to omówimy tylko kilka spraw -Oktawian. No on ma świetne wyczucie czasu. Mam ochotę strzelić go kulką ognia. Nic by mu się nie stało... No może trochę by się przypalił. Ale Tini by mi nigdy nie wybaczyła, gdybym zrobił z jej... chłopaka, kupkę popiołku. -W skrócie, sprawa ma się tak: niedaleko puszczy, powstał jakiś gigant. Amazonki powoli nie dają rady go powstrzymywać, więc tak jak było w misji wy musicie się tam udać. Teraz jeszcze poproszę jakąś maskotkę, żeby sprawdzić wolę bogów.
Zauważam, jak Tini ze swojej torby wyciąga jakiegoś misia. Lew. Dałem jej go rok temu na urodziny. Ona chowa go z powrotem. Minę ma taką jakby to był jej cenny skarb. Bogowie... a co ona mnie... kocha? Nie. To nie prawda. Inaczej nie byłaby z Oktawianem.
-Nikt nie ma? Szkoda. Będziecie musieli się obejść bez tego -mówi to jakby nam zależało na jego głupim wymysłom. -Dobrze, a więc za pół godziny kilku naszych strażników podwiezie was bliżej puszczy. Ja jeszcze muszę coś zrobić -niechętnie podnosimy się ze swoich miejsc. Vicky wychodzi jako pierwsza. Tini zostaje w tyle. Postanawiam zaczekać na nią w pobliżu, żeby przy najbliższej okazji jej to powiedzieć.
-Tini? -słyszę zza zamkniętych drzwi. Jest to głos Oktawiana.
-Hmmm?
-Wiesz co. Nie mogę tego już dalej ciągnąć. Związek na odległość nie ma żadnego sensu -z ust dziewczyny wydobywa się zduszony krzyk.
-Jak, jak ty mogłeś?!
-No cóż, takie jest życie. Nic na to nie poradzisz. Albo będziesz twarda, albo nie dasz sobie na nim rady.
-Czyli uważasz, że jestem słaba?! -Tini jest strasznie zbulwersowana. -Jeśli twoje podejście do świata jest takie bezduszne to wielkie dzieki! A ja miałam nadzieje na coś więcej -słyszę głuchy plask. Mam nadzieję, że to ona dała mu z liścia, Inaczej nie odpuściłbym temu strachowi na wróble w prześcieradle. Zawsze przy nim dostaję jakichś odruchów bitewnych.
-Uspokój się.
-Jak mam być spokojna, skoro właśnie uświadomiłam sobie jakim jesteś dupkiem! -dobrze mu powiedziała! -Ciągle myślisz tylko o władzy. Jesteś *********** egoistą!
-Uspokój się!
-Nie mam zamiaru! -słyszę dźwięk, zbliżającej się Tini. Wydaje mi się, że nie jest to najlepsza pora/ A może przeprosiny poprawią jej humor? Sam nie wiem. O bogowie Valdez ogarnij się! Szybka decyzja: tak czy nie?
-Zaczekaj! -podbiegam do dziewczyny. Po co ja się w ogóle odezwałem. Jestem idiotą.
-Co?
-Bo wtedy, miałem ci coś powiedzieć...
-Nie musisz mnie przepraszać. Uświadomiłam sobie, że wolisz kogo innego. Nie mam nic do ciebie. To twój wybór -dziewczyna jest jakoś dziwnie spokojna.
-Ale...
-Przestań. Nie musisz mnie przepraszać.
-Ale ja cie kocham! -co ja robię, co ja robię, Bogowie dopomóżcie.
-Co? Co powiedziałeś? -zaskoczyłem ją. Ona naprawdę myślała, że ja wolę tą Reshire. -Leo, ja...
Tini wybiega z domu. Chcę za nią pobiec, ale nogi mam jak z waty. Przyparty do tej pory do ściany, osuwam się w dół. Mam nadzieję, że to nie koniec, że nie wszystko jeszcze stracone. Nadzieja. Coś ciągle mi mówi, że powinienem za nią pójść. Ale nie potrafię.
Czekam.
Wierzę.
Mam nadzieję.
=============
Jest w końcu ten rozdział! Mam nadzieję, że się podoba i czekam na komentarze.
Ciągle idziemy i idziemy. Czemu to miasto musi być takie wielkie? W końcu dziewczyna bez słowa otwiera drzwi jakiegoś domu. No nie całkiem jakiegoś, bo byłem tu wtedy na tej... kolacji. Pewnie Nowego Rzymu nie będę wspominać za dobrze.
Jestem prowadzony przez ciąg korytarzy. Na końcu jednego z nich, za ogromnym łukiem znajduję się sala, przeznaczona chyba specjalnie do takich zebrań. Przy ogromnym stole siedzą Vicky i Tini. Kiedy tylko wchodzę do środka Rzymianka znika. Siadam jak najdalej od dziewczyn, jednak co chwila na nie spoglądam. Dokładniej na Tini.
Nie rozumiem sam siebie. Po tym co ona zrobiła ja nadal ją kocham. Może dlatego, że u niej jako u pierwszej dziewczyny miałem jakieś szanse? A może to wszystko to moja wina. Tylko co ja wtedy powiedziałem. O co jej chodzi?! Czuję jednak w sobie, że muszę ją przeprosić. Czy to, że moim ojcem jest Hefajstos, tak zniekształciło moje uczucia?
-Tini -staram się mówić spokojnie. Na dźwięk mojego głosu lekko unosi głowę, którą do tej pory opierała na swoich rękach .-Bo ja... ja chciałem... -w tym samym momencie gdy miałem jej to powiedzieć po sali rozległ się inny głos.
-O widzę, że wszyscy jesteście. No to omówimy tylko kilka spraw -Oktawian. No on ma świetne wyczucie czasu. Mam ochotę strzelić go kulką ognia. Nic by mu się nie stało... No może trochę by się przypalił. Ale Tini by mi nigdy nie wybaczyła, gdybym zrobił z jej... chłopaka, kupkę popiołku. -W skrócie, sprawa ma się tak: niedaleko puszczy, powstał jakiś gigant. Amazonki powoli nie dają rady go powstrzymywać, więc tak jak było w misji wy musicie się tam udać. Teraz jeszcze poproszę jakąś maskotkę, żeby sprawdzić wolę bogów.
Zauważam, jak Tini ze swojej torby wyciąga jakiegoś misia. Lew. Dałem jej go rok temu na urodziny. Ona chowa go z powrotem. Minę ma taką jakby to był jej cenny skarb. Bogowie... a co ona mnie... kocha? Nie. To nie prawda. Inaczej nie byłaby z Oktawianem.
-Nikt nie ma? Szkoda. Będziecie musieli się obejść bez tego -mówi to jakby nam zależało na jego głupim wymysłom. -Dobrze, a więc za pół godziny kilku naszych strażników podwiezie was bliżej puszczy. Ja jeszcze muszę coś zrobić -niechętnie podnosimy się ze swoich miejsc. Vicky wychodzi jako pierwsza. Tini zostaje w tyle. Postanawiam zaczekać na nią w pobliżu, żeby przy najbliższej okazji jej to powiedzieć.
-Tini? -słyszę zza zamkniętych drzwi. Jest to głos Oktawiana.
-Hmmm?
-Wiesz co. Nie mogę tego już dalej ciągnąć. Związek na odległość nie ma żadnego sensu -z ust dziewczyny wydobywa się zduszony krzyk.
-Jak, jak ty mogłeś?!
-No cóż, takie jest życie. Nic na to nie poradzisz. Albo będziesz twarda, albo nie dasz sobie na nim rady.
-Czyli uważasz, że jestem słaba?! -Tini jest strasznie zbulwersowana. -Jeśli twoje podejście do świata jest takie bezduszne to wielkie dzieki! A ja miałam nadzieje na coś więcej -słyszę głuchy plask. Mam nadzieję, że to ona dała mu z liścia, Inaczej nie odpuściłbym temu strachowi na wróble w prześcieradle. Zawsze przy nim dostaję jakichś odruchów bitewnych.
-Uspokój się.
-Jak mam być spokojna, skoro właśnie uświadomiłam sobie jakim jesteś dupkiem! -dobrze mu powiedziała! -Ciągle myślisz tylko o władzy. Jesteś *********** egoistą!
-Uspokój się!
-Nie mam zamiaru! -słyszę dźwięk, zbliżającej się Tini. Wydaje mi się, że nie jest to najlepsza pora/ A może przeprosiny poprawią jej humor? Sam nie wiem. O bogowie Valdez ogarnij się! Szybka decyzja: tak czy nie?
-Zaczekaj! -podbiegam do dziewczyny. Po co ja się w ogóle odezwałem. Jestem idiotą.
-Co?
-Bo wtedy, miałem ci coś powiedzieć...
-Nie musisz mnie przepraszać. Uświadomiłam sobie, że wolisz kogo innego. Nie mam nic do ciebie. To twój wybór -dziewczyna jest jakoś dziwnie spokojna.
-Ale...
-Przestań. Nie musisz mnie przepraszać.
-Ale ja cie kocham! -co ja robię, co ja robię, Bogowie dopomóżcie.
-Co? Co powiedziałeś? -zaskoczyłem ją. Ona naprawdę myślała, że ja wolę tą Reshire. -Leo, ja...
Tini wybiega z domu. Chcę za nią pobiec, ale nogi mam jak z waty. Przyparty do tej pory do ściany, osuwam się w dół. Mam nadzieję, że to nie koniec, że nie wszystko jeszcze stracone. Nadzieja. Coś ciągle mi mówi, że powinienem za nią pójść. Ale nie potrafię.
Czekam.
Wierzę.
Mam nadzieję.
=============
Jest w końcu ten rozdział! Mam nadzieję, że się podoba i czekam na komentarze.
TINI
poniedziałek, 22 grudnia 2014
ROZDZIAŁ XVI - OLIVIA
Podążam z moim oddziałem przez ciemny las. Drogę oświetlają nam specjalne latarki. Prezent od taty. Mogę śmiało powiedzieć, że jesteśmy jego ulubioną drużyną. Mam na to kilka, niepodważalnych dowodów.
Zmierzamy w kierunku Camp Jupiter. Jesteśmy czymś w podobieństwie Łowczyń Artemidy, ale do nas może wstąpić każdy. Wędrujemy z obozu do obozu i tępimy potwory, pałętające się w okolicy, nic szczególnego. Jednak ostatnio dostawałyśmy ostrzegawcze sygnały od Amazonek. Podobnież w okolicach ich puszczy pojawił się jakiś gigant, którego nie mogą pokonać nawet z pomocą Diany. Jedyne co o nim wiemy to, że jest cały z ziemi i skał, a na plecach ma wyryty napis coelus. To rzymski odpowiednik Uranosa. Nie mając innego wyjścia musimy dowiedzieć się czegoś więcej u Rzymian.
Bez trudu dostajemy się do CJ Tunelem Caldecott. Ominięcie straży nie było czymś nadzwyczajnym. Nie jesteśmy tu pierwszy raz. Na początek postanawiam pogadać z Oktawianem. Nie przepadam za gościem, ale jest augurem. Zostawiam swój oddział na chwilę w II kohorcie. W końcu to tu mieszkałam na początku, zanim tata powołał nasz oddział. Potem było już tylko życie w podróży.
Podążam w stronę świątynnego wzgórza. Nie mam pewności, czy go tam zastanę. Jestem już blisko. Obstawiam, że będzie w świątyni Jupitera. Pudło. Otwieram drzwi i staje sam na sam z ogromnym posągiem starszego faceta z piorunem, z cesarskiego złota.
No to teraz zostają mi dwie opcje: świątynia Marsa lub Nowy Rzym. Ta druga nie za bardzo mi się uśmiecha. Odwiedzam świątynie Marsa. W niej również nikogo nie ma. Najlepszym rozwiązaniem, byłoby połączyć się iryfonem, ale gdzie ja w taki pochmurny dzień znajdę tęcze. Po chwili jak na zawołanie, zauważam kałużę, w której odbija się siedmiokolorowa poświata. Wyciągam z kieszeni złotą drahmę.
-Bogini Iris, przyjmij o to ten dar. Pokaż mi Oktawiana. -wrzucam monetę do wody. W kałuży pojawia się augur. -Oktawian. -początkowo chłopak jest zdezorientowany, jednak kiedy mnie zauważa przyjmuje swój typowy wyraz twarzy.
-Olivia. Cóż za niespodzianka.
-Ta jasne, gdzie jesteś?
-Jeśli to cie tak interesuje to na Polu Marsowym.
-Czekam na ciebie na Świątynnym Wzgórzu.
-Mam teraz zajęcia z kohortą.
-Nie mam zamiaru iść z buta na drugi koniec obozu!
-Nie bulwersuj się tak. Nie wiele ci to pomoże. Zaraz po ciebie kogoś przyśle. -zakończył rozmowę roztrzepując tęcze ręką.
Mam nadzieje, że dotrzyma obietnicy i nie będę musiała tu sterczeć przez kolejne pół dnia. Nie mając większego wyboru przysiadam na progu jednej ze świątyń. Po jakiś pięciu minutach słyszę odgłos końskich kopyt. Wstaję ze swojego dotychczasowego miejsca. Chwilę później trzymam już wodze kasztanowego konia.
-Cześć Clancy. -zwracam się do chłopaka, który przyprowadził owe zwierzę. Znam go od niedawna. Prawdę mówić to ja pomogłam mu dostać się do obozu.
-Ave.
-Dużo się zmieniło od tamtego czasu.
-Trochę. -Clan wydaje mi się być znacznie przygaszony. Nie dziwię się, skoro trafił do I kohorty, ale jeśli ten tasiemiec Oktawian coś mu zrobił, to popamięta mnie na długo.
-A jak ci się podoba w obozie?
-Jest dobrze. -te krótkie odpowiedzi zaczynają mnie przerażać.
-Clan. Możesz mi powiedzieć, jeśli coś cię gryzie.
-Jest dobrze. -powtórzył to dobitnie. Te rzymskie zasady. Jestem twarda, ale też ledwo co je znosiłam.
W końcu dojeżdżamy na Pola Marsowe. Zauważam, że oprócz Oktawiana i jego kohorty jest również Tini. Nie spodziewałam się jej tutaj. Może ma to jakiś związek z misją.
-Tini! -zsiadam z konia i krzyczę do dziewczyny. Ta odwraca się w moim kierunku.
-Hej! Co ty tu robisz?
-Bardziej bym się spytała co ty tu robisz.
-No wiesz, mam tą misję. Czekam tylko na jakieś wiadomości z puszczy.
-Puszczy? Tej puszczy? -czyli miałam dobre przeczucie przyjeżdżając tu. -No właśnie. Przyjechałam tu w podobnej sprawie.
-Wiesz coś o tym?
-Tak, mam wiadomość od Amazonek.
-Mów co wiesz!
-To trzeba omówić w innym gronie.
-No dobra. Ale trzeba to zrobić jak najszybciej. -dziewczyna odchodzi ode mnie i kieruje się w stronę Oktawiana, który trenuję swoją kohortę.
-O co chodzi? -Tini przyprowadza chłopaka. Ten jak zwykle ma swój pogardliwy wyraz twarzy. Jak on mnie denerwuje...
-Musimy omówić coś ważnego.
-Wieczorem, nie będę znowu przerywał zajęć.
-Ale...
-Nie teraz.
Chłopak odchodzi do swojej kohorty. Czyli mam teraz czekać kilka godzin? Przynajmniej mam czas, żeby pogadać z Tini.
-Jak ci się układa z Leo? -po jej wyrazie twarzy mam wrażenie, że źle trafiłam. Przecież, zanim wyjechali z obozu byli tak w sobie zakochani...
-A niby jak ma się układać?
-No jesteście w końcu razem?
-Nie. Nie jesteśmy. -powiedziała to tak dobitnie, że odechciało mi się kontynuować rozmowę, ale muszę się dowiedzieć o co chodzi.
-No to w końcu jak to jest? -starałam się nie naruszyć wrażliwego tematu mówiąc ,,wami''.
-Jestem z Oktawianem.
-Co!? Z tym?!
-Nie drzyj się tak.
-No ale...
-Tak z tym Oktawianem.
==========
No więc... mogę wam coś zapowiedzieć? Nie chcecie to nie czytajcie bo będzie spojler, ale musze to napisać xD
Jesteś pewien?
Będzie #TeamLeni
Ktoś zginie
Zmierzamy w kierunku Camp Jupiter. Jesteśmy czymś w podobieństwie Łowczyń Artemidy, ale do nas może wstąpić każdy. Wędrujemy z obozu do obozu i tępimy potwory, pałętające się w okolicy, nic szczególnego. Jednak ostatnio dostawałyśmy ostrzegawcze sygnały od Amazonek. Podobnież w okolicach ich puszczy pojawił się jakiś gigant, którego nie mogą pokonać nawet z pomocą Diany. Jedyne co o nim wiemy to, że jest cały z ziemi i skał, a na plecach ma wyryty napis coelus. To rzymski odpowiednik Uranosa. Nie mając innego wyjścia musimy dowiedzieć się czegoś więcej u Rzymian.
Bez trudu dostajemy się do CJ Tunelem Caldecott. Ominięcie straży nie było czymś nadzwyczajnym. Nie jesteśmy tu pierwszy raz. Na początek postanawiam pogadać z Oktawianem. Nie przepadam za gościem, ale jest augurem. Zostawiam swój oddział na chwilę w II kohorcie. W końcu to tu mieszkałam na początku, zanim tata powołał nasz oddział. Potem było już tylko życie w podróży.
Podążam w stronę świątynnego wzgórza. Nie mam pewności, czy go tam zastanę. Jestem już blisko. Obstawiam, że będzie w świątyni Jupitera. Pudło. Otwieram drzwi i staje sam na sam z ogromnym posągiem starszego faceta z piorunem, z cesarskiego złota.
No to teraz zostają mi dwie opcje: świątynia Marsa lub Nowy Rzym. Ta druga nie za bardzo mi się uśmiecha. Odwiedzam świątynie Marsa. W niej również nikogo nie ma. Najlepszym rozwiązaniem, byłoby połączyć się iryfonem, ale gdzie ja w taki pochmurny dzień znajdę tęcze. Po chwili jak na zawołanie, zauważam kałużę, w której odbija się siedmiokolorowa poświata. Wyciągam z kieszeni złotą drahmę.
-Bogini Iris, przyjmij o to ten dar. Pokaż mi Oktawiana. -wrzucam monetę do wody. W kałuży pojawia się augur. -Oktawian. -początkowo chłopak jest zdezorientowany, jednak kiedy mnie zauważa przyjmuje swój typowy wyraz twarzy.
-Olivia. Cóż za niespodzianka.
-Ta jasne, gdzie jesteś?
-Jeśli to cie tak interesuje to na Polu Marsowym.
-Czekam na ciebie na Świątynnym Wzgórzu.
-Mam teraz zajęcia z kohortą.
-Nie mam zamiaru iść z buta na drugi koniec obozu!
-Nie bulwersuj się tak. Nie wiele ci to pomoże. Zaraz po ciebie kogoś przyśle. -zakończył rozmowę roztrzepując tęcze ręką.
Mam nadzieje, że dotrzyma obietnicy i nie będę musiała tu sterczeć przez kolejne pół dnia. Nie mając większego wyboru przysiadam na progu jednej ze świątyń. Po jakiś pięciu minutach słyszę odgłos końskich kopyt. Wstaję ze swojego dotychczasowego miejsca. Chwilę później trzymam już wodze kasztanowego konia.
-Cześć Clancy. -zwracam się do chłopaka, który przyprowadził owe zwierzę. Znam go od niedawna. Prawdę mówić to ja pomogłam mu dostać się do obozu.
-Ave.
-Dużo się zmieniło od tamtego czasu.
-Trochę. -Clan wydaje mi się być znacznie przygaszony. Nie dziwię się, skoro trafił do I kohorty, ale jeśli ten tasiemiec Oktawian coś mu zrobił, to popamięta mnie na długo.
-A jak ci się podoba w obozie?
-Jest dobrze. -te krótkie odpowiedzi zaczynają mnie przerażać.
-Clan. Możesz mi powiedzieć, jeśli coś cię gryzie.
-Jest dobrze. -powtórzył to dobitnie. Te rzymskie zasady. Jestem twarda, ale też ledwo co je znosiłam.
W końcu dojeżdżamy na Pola Marsowe. Zauważam, że oprócz Oktawiana i jego kohorty jest również Tini. Nie spodziewałam się jej tutaj. Może ma to jakiś związek z misją.
-Tini! -zsiadam z konia i krzyczę do dziewczyny. Ta odwraca się w moim kierunku.
-Hej! Co ty tu robisz?
-Bardziej bym się spytała co ty tu robisz.
-No wiesz, mam tą misję. Czekam tylko na jakieś wiadomości z puszczy.
-Puszczy? Tej puszczy? -czyli miałam dobre przeczucie przyjeżdżając tu. -No właśnie. Przyjechałam tu w podobnej sprawie.
-Wiesz coś o tym?
-Tak, mam wiadomość od Amazonek.
-Mów co wiesz!
-To trzeba omówić w innym gronie.
-No dobra. Ale trzeba to zrobić jak najszybciej. -dziewczyna odchodzi ode mnie i kieruje się w stronę Oktawiana, który trenuję swoją kohortę.
-O co chodzi? -Tini przyprowadza chłopaka. Ten jak zwykle ma swój pogardliwy wyraz twarzy. Jak on mnie denerwuje...
-Musimy omówić coś ważnego.
-Wieczorem, nie będę znowu przerywał zajęć.
-Ale...
-Nie teraz.
Chłopak odchodzi do swojej kohorty. Czyli mam teraz czekać kilka godzin? Przynajmniej mam czas, żeby pogadać z Tini.
-Jak ci się układa z Leo? -po jej wyrazie twarzy mam wrażenie, że źle trafiłam. Przecież, zanim wyjechali z obozu byli tak w sobie zakochani...
-A niby jak ma się układać?
-No jesteście w końcu razem?
-Nie. Nie jesteśmy. -powiedziała to tak dobitnie, że odechciało mi się kontynuować rozmowę, ale muszę się dowiedzieć o co chodzi.
-No to w końcu jak to jest? -starałam się nie naruszyć wrażliwego tematu mówiąc ,,wami''.
-Jestem z Oktawianem.
-Co!? Z tym?!
-Nie drzyj się tak.
-No ale...
-Tak z tym Oktawianem.
==========
No więc... mogę wam coś zapowiedzieć? Nie chcecie to nie czytajcie bo będzie spojler, ale musze to napisać xD
Jesteś pewien?
Będzie #TeamLeni
Ktoś zginie
TINI SOLACE
piątek, 19 grudnia 2014
ROZDZIAŁ XV - OKTAWIAN
Nie rozumiem tego chłopaka, ale jakby się zastanowić, to nie chciałbym wiedzieć co się dzieje w jego głowie. Od miesiąca, kiedy przybył do obozu i został przydzielony do mojej kohorty, sprawia wrażenie wiecznie przestraszonego. Jak Lupa mogła go wybrać. Kiedy powiedziałem jego imię, na drżących nogach wystąpił z szeregu. To zachowanie powoli zaczyna mnie śmieszyć. Mój wyraz twarzy przybiera kpiarski uśmiech.
-Może zaprezentujesz nam obronę przed strzelcem?
-J-j-j-ja?
-Nie, ja wiesz?!
-P-przepraszam centurionie. A kto będzie łucznikiem?
-No domyśl się! -chłopak z przerażeniem spogląda na Tini i głośno przełyka ślinkę. -No ale spokojnie, strzały będą tępe. Nie chcemy przecież strat w oddziale prawda? Jednak jeśli nie unikniesz strzału, mogą ci zostać dość mocne siniaki. -Clancy cały czas patrzy na mnie ze strachem w oczach. On w ogóle nie wygląda na czternaście lat. -No dalej, na co czekasz? Bierz tarcze.
-Tini. -zwracam się do mojej dziewczyny. Chyba mogę już ją tak nazywać. -Nie masz nic przeciwko, prawda?
-Nie, ale nie uważasz, że lepiej było by wziąć kogoś, bardziej... wyszkolonego?
-Jeśli nie będzie trenował z najlepszymi, to nigdy mu się nic nie uda.
-Dobra, ale nie myśl sobie, że będę w niego strzelała z całą swoją mocą. To tylko do zaprezentowania.
-Tak, tak...
Clancy wraca, uginając się pod ciężarem niesionej tarczy. Do tego przy pasie przypięty ma krótki miecz.
-Zasady są proste. Obszar po którym się poruszacie wyznaczają końce polany. Tini ma w kołczanie 10 strzał. -podałem jej odpowiedni kołczan, z zatępionymi grotami. -Jeśli co najmniej pięć strzałów będzie celnych, Clan, dostaje dodatkowe ćwiczenia. Jednak, gdyby udałoby mu się ich uniknąć, to wtedy ma na dzisiaj spokój. No więc zaczynamy.
Tini wsiada na swojego konia i jedzie w dalszą część polany. Clancy, truchtem rusza w stronę pola gry. Nie wiem co on robił na zajęciach z siłowni, ale ledwo co unosi tarcze. Dziewczyna wyjmuje z kołczanu pierwszą strzałę i napina cięciwę. Trafia go w nogę. Pierwszy punkt dla niej. Kiedy płaski grot dotkną jego łydki, ten odskoczył na ziemię, co Tini wykorzystała i wycelowała ponownie, tym razem w drugą nogę.
Nie chce mi się nawet patrzeć na te jego żałosne starania. Clancy ledwo co podnosi się z ziemi. Zdobiona tarcza cały czas przytłacza go w dół. W końcu chwieje na nogach, Tini wykorzystuje okazje i trafia go w rękę, jednocześnie wytrącając mu miecz. Clan próbuje go podnieść i ponownie obrywa, tym razem w plecy. Leży teraz na oszronionej trawie. Tini podjeżdża do niego, zsiada z konia i pomaga mu wstać.
-Oktawian, kończymy to. -widać, że jest zdenerwowana.
-Gra sie jeszcze nie skończyła.
-Kończymy! -powiedziała to tak dobitnie, że nawet ja nie mam zamiaru się z nią kłócić. Dziewczyna podtrzymuje Clancy'ego, który krzywi się z bólu.
-Zostaw go.
-Ty jesteś ślepy?! On nie ma sił ustać na własnych nogach! -w jej oczach pojawia się błysk złości. -Alice, możesz mi pomóc? -mówi to już o wiele łagodniej.
-Rozejść sie! -nie mam zamiaru dalej prowadzić tych zajęć.
Podążam drogą w stronę świątynnego wzgórza. Wymachuje przed sobą złotym mieczem z lirą na rękojeści. Nienawidzę tego symbolu. Jestem tylko jego dalekim przodkiem. To, że objawił się we mnie ten dar, o ile mogę to tak nazwać wiele nie znaczy. Z opowiadań mojej matki wynika, że Apollo jest moim pra-pra-pradziadkiem. Tak, no po prostu pokrewieństwo jest ogromne...
Na szczęście taka różnica w rodzinie pozwala mi być z Tini. Nawet nie można powiedzieć, że jakoś jesteśmy spokrewnieni. Dziwne, że dopiero teraz zdałem sobie sprawę z mojego uczucia. Znam się z nią bardzo długo. Nadal pamiętam ten dzień, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Kiedy skończyłem 11 lat uciekłem z domu. To wszystko przez tę wizje. Tamtego dnia siedziałem spokojnie z rodzicami w salonie. W telewizorze leciał jakiś nudny film. Po chwili ekran zrobił się cały czarny, a moment później nie widziałem już nic. Słyszałem głosy moich rodziców, ale zanikały one pod wpływem innego. Był chłodny i ranił zaostrzone noże. Mówił coś o odrodzeniu. Jeśli nie opuszczę rodziców, będą oni pierwsi w jakiejś armii. Bałem się. Byłem małym dzieckiem, które martwiło się o swoją rodzinę. Ten głos opowiadał różne straszne rzeczy. Kiedy ponownie się obudziłem, leżałem już w swoim pokoju. W środku panowała ciemność, przez którą próbowało przedostać się światło księżyca. W głowie cały czas brzęczały mi tamte słowa. Wziąłem wtedy plecak, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i uciekłem. Z początku było trudno. Najpierw trafiłem do CHB. Tam poznałem Tini, jednak nie minął miesiąc a zdałem sobie sprawę, że tam nie pasuje. Niektórzy mówili mi, że nie jestem herosem, aż do uznania. Tak wiem, że to dziwne, bo z początku też nie miałem o tym pojęcia. Wiedziałem, że moi rodzice są półbogami, żyłem w tej świadomości. Cały czas myślałem, że te wszystkie potwory są przyciągane przez nich. Jednak okazało się, że ja byłem kolejnym powodem. Jestem synem rzymskiego Marsa. Niestety nadal jestem postrzegany przez niektórych, jako potomek Apolla, a nie syn boga wojny. Po krótkim pobycie w CHB, trafiłem do CJ. W krótkim czasie zostałem augurem, a kilka miesięcy po zakończeniu probatio - centurionem I kohorty.
***pół godziny później***
Znajduję się w świątyni Jupiter. Ze stosu pluszaków wybieram jednego i rozpruwam go małym sztyletem. Obraz ponownie jest nieczytelny. Coś musi dziać się z bogami. Zazwyczaj utrzymywali jakikolwiek kontakt z herosami, a teraz od kilku dni nie wiemy nic...
***wieczorem***
Zmęczony całym dniem idę w kierunku swojej sypialni. Otwieram duże, masywne drzwi i wchodzę do środka. Pokój jest ogromny. Przez okna przebija się światło księżyce. Podchodzę do regału z książkami, zajmującego prawie całą ścianę. Wyciągam pierwszą lepszą książkę i siadam z nią na czarnej, skórzanej kanapie. Próbuję czytać, lecz słowa nie trafiają do mojej głowy. Słyszę pukanie do drzwi, a po chwili ich skrzypienie.
-Oktawian? -po pokoju rozlega się cichy głos. Odwracam głowę i widzę Tini. Jest w pidżamie składającej się z pomarańczowej, długiej koszulki i czarnych getrów.
-No wejdź. -dziewczyna podchodzi bliżej i siada na kanapie obok mnie.
-Jesteś zły?
-Niby o co?
-O to, jak dzisiaj na ciebie nawrzeszczałam.
-Nie, ja wrzeszczę prawie codziennie.
-Zauważyłam. Nie uważasz, że trochę przesadzasz z tym Clancy'm?
-Kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Byłem nowy w oddziale, ale się postarałem i widzisz jak jest teraz. To wszystko zależy od jego chęci a inaczej zmotywować go się nie da. -dziewczyna westchnęła.
-Wy i te wasze sposoby wychowawcze... -puściłem jej uwagę mimo uszu. Nie pierwszy raz słyszę coś takiego.
-A tak w ogóle to co się z nim stało?
-Jest tylko trochę poobijany. Alice się już nim zajmuje. U nas, jest jedną z najlepszych sanitariuszek.
-Ta Alice... Wydaje mi się, że ona ma coś do mnie.
-Chyba nie wyobrażałeś sobie, że każdy będzie darzył cię przyjaźnią?
-Ależ nie. -lekko przysuwam się do niej. -Ale ty mnie lubisz.
-Można powiedzieć, że nawet więcej. -Tini zamyka oczy. Po chwili jesteśmy już złączeni w głębokim pocałunku.
============
Turururu. #TeamOktini Mam nadzieję, że się podoba. ;>
-Może zaprezentujesz nam obronę przed strzelcem?
-J-j-j-ja?
-Nie, ja wiesz?!
-P-przepraszam centurionie. A kto będzie łucznikiem?
-No domyśl się! -chłopak z przerażeniem spogląda na Tini i głośno przełyka ślinkę. -No ale spokojnie, strzały będą tępe. Nie chcemy przecież strat w oddziale prawda? Jednak jeśli nie unikniesz strzału, mogą ci zostać dość mocne siniaki. -Clancy cały czas patrzy na mnie ze strachem w oczach. On w ogóle nie wygląda na czternaście lat. -No dalej, na co czekasz? Bierz tarcze.
-Tini. -zwracam się do mojej dziewczyny. Chyba mogę już ją tak nazywać. -Nie masz nic przeciwko, prawda?
-Nie, ale nie uważasz, że lepiej było by wziąć kogoś, bardziej... wyszkolonego?
-Jeśli nie będzie trenował z najlepszymi, to nigdy mu się nic nie uda.
-Dobra, ale nie myśl sobie, że będę w niego strzelała z całą swoją mocą. To tylko do zaprezentowania.
-Tak, tak...
Clancy wraca, uginając się pod ciężarem niesionej tarczy. Do tego przy pasie przypięty ma krótki miecz.
-Zasady są proste. Obszar po którym się poruszacie wyznaczają końce polany. Tini ma w kołczanie 10 strzał. -podałem jej odpowiedni kołczan, z zatępionymi grotami. -Jeśli co najmniej pięć strzałów będzie celnych, Clan, dostaje dodatkowe ćwiczenia. Jednak, gdyby udałoby mu się ich uniknąć, to wtedy ma na dzisiaj spokój. No więc zaczynamy.
Tini wsiada na swojego konia i jedzie w dalszą część polany. Clancy, truchtem rusza w stronę pola gry. Nie wiem co on robił na zajęciach z siłowni, ale ledwo co unosi tarcze. Dziewczyna wyjmuje z kołczanu pierwszą strzałę i napina cięciwę. Trafia go w nogę. Pierwszy punkt dla niej. Kiedy płaski grot dotkną jego łydki, ten odskoczył na ziemię, co Tini wykorzystała i wycelowała ponownie, tym razem w drugą nogę.
Nie chce mi się nawet patrzeć na te jego żałosne starania. Clancy ledwo co podnosi się z ziemi. Zdobiona tarcza cały czas przytłacza go w dół. W końcu chwieje na nogach, Tini wykorzystuje okazje i trafia go w rękę, jednocześnie wytrącając mu miecz. Clan próbuje go podnieść i ponownie obrywa, tym razem w plecy. Leży teraz na oszronionej trawie. Tini podjeżdża do niego, zsiada z konia i pomaga mu wstać.
-Oktawian, kończymy to. -widać, że jest zdenerwowana.
-Gra sie jeszcze nie skończyła.
-Kończymy! -powiedziała to tak dobitnie, że nawet ja nie mam zamiaru się z nią kłócić. Dziewczyna podtrzymuje Clancy'ego, który krzywi się z bólu.
-Zostaw go.
-Ty jesteś ślepy?! On nie ma sił ustać na własnych nogach! -w jej oczach pojawia się błysk złości. -Alice, możesz mi pomóc? -mówi to już o wiele łagodniej.
-Rozejść sie! -nie mam zamiaru dalej prowadzić tych zajęć.
Podążam drogą w stronę świątynnego wzgórza. Wymachuje przed sobą złotym mieczem z lirą na rękojeści. Nienawidzę tego symbolu. Jestem tylko jego dalekim przodkiem. To, że objawił się we mnie ten dar, o ile mogę to tak nazwać wiele nie znaczy. Z opowiadań mojej matki wynika, że Apollo jest moim pra-pra-pradziadkiem. Tak, no po prostu pokrewieństwo jest ogromne...
Na szczęście taka różnica w rodzinie pozwala mi być z Tini. Nawet nie można powiedzieć, że jakoś jesteśmy spokrewnieni. Dziwne, że dopiero teraz zdałem sobie sprawę z mojego uczucia. Znam się z nią bardzo długo. Nadal pamiętam ten dzień, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Kiedy skończyłem 11 lat uciekłem z domu. To wszystko przez tę wizje. Tamtego dnia siedziałem spokojnie z rodzicami w salonie. W telewizorze leciał jakiś nudny film. Po chwili ekran zrobił się cały czarny, a moment później nie widziałem już nic. Słyszałem głosy moich rodziców, ale zanikały one pod wpływem innego. Był chłodny i ranił zaostrzone noże. Mówił coś o odrodzeniu. Jeśli nie opuszczę rodziców, będą oni pierwsi w jakiejś armii. Bałem się. Byłem małym dzieckiem, które martwiło się o swoją rodzinę. Ten głos opowiadał różne straszne rzeczy. Kiedy ponownie się obudziłem, leżałem już w swoim pokoju. W środku panowała ciemność, przez którą próbowało przedostać się światło księżyca. W głowie cały czas brzęczały mi tamte słowa. Wziąłem wtedy plecak, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i uciekłem. Z początku było trudno. Najpierw trafiłem do CHB. Tam poznałem Tini, jednak nie minął miesiąc a zdałem sobie sprawę, że tam nie pasuje. Niektórzy mówili mi, że nie jestem herosem, aż do uznania. Tak wiem, że to dziwne, bo z początku też nie miałem o tym pojęcia. Wiedziałem, że moi rodzice są półbogami, żyłem w tej świadomości. Cały czas myślałem, że te wszystkie potwory są przyciągane przez nich. Jednak okazało się, że ja byłem kolejnym powodem. Jestem synem rzymskiego Marsa. Niestety nadal jestem postrzegany przez niektórych, jako potomek Apolla, a nie syn boga wojny. Po krótkim pobycie w CHB, trafiłem do CJ. W krótkim czasie zostałem augurem, a kilka miesięcy po zakończeniu probatio - centurionem I kohorty.
***pół godziny później***
Znajduję się w świątyni Jupiter. Ze stosu pluszaków wybieram jednego i rozpruwam go małym sztyletem. Obraz ponownie jest nieczytelny. Coś musi dziać się z bogami. Zazwyczaj utrzymywali jakikolwiek kontakt z herosami, a teraz od kilku dni nie wiemy nic...
***wieczorem***
Zmęczony całym dniem idę w kierunku swojej sypialni. Otwieram duże, masywne drzwi i wchodzę do środka. Pokój jest ogromny. Przez okna przebija się światło księżyce. Podchodzę do regału z książkami, zajmującego prawie całą ścianę. Wyciągam pierwszą lepszą książkę i siadam z nią na czarnej, skórzanej kanapie. Próbuję czytać, lecz słowa nie trafiają do mojej głowy. Słyszę pukanie do drzwi, a po chwili ich skrzypienie.
-Oktawian? -po pokoju rozlega się cichy głos. Odwracam głowę i widzę Tini. Jest w pidżamie składającej się z pomarańczowej, długiej koszulki i czarnych getrów.
-No wejdź. -dziewczyna podchodzi bliżej i siada na kanapie obok mnie.
-Jesteś zły?
-Niby o co?
-O to, jak dzisiaj na ciebie nawrzeszczałam.
-Nie, ja wrzeszczę prawie codziennie.
-Zauważyłam. Nie uważasz, że trochę przesadzasz z tym Clancy'm?
-Kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Byłem nowy w oddziale, ale się postarałem i widzisz jak jest teraz. To wszystko zależy od jego chęci a inaczej zmotywować go się nie da. -dziewczyna westchnęła.
-Wy i te wasze sposoby wychowawcze... -puściłem jej uwagę mimo uszu. Nie pierwszy raz słyszę coś takiego.
-A tak w ogóle to co się z nim stało?
-Jest tylko trochę poobijany. Alice się już nim zajmuje. U nas, jest jedną z najlepszych sanitariuszek.
-Ta Alice... Wydaje mi się, że ona ma coś do mnie.
-Chyba nie wyobrażałeś sobie, że każdy będzie darzył cię przyjaźnią?
-Ależ nie. -lekko przysuwam się do niej. -Ale ty mnie lubisz.
-Można powiedzieć, że nawet więcej. -Tini zamyka oczy. Po chwili jesteśmy już złączeni w głębokim pocałunku.
============
Turururu. #TeamOktini Mam nadzieję, że się podoba. ;>
TINI SOLACE
czwartek, 18 grudnia 2014
ROZDZIAŁ XIV - ZOE
Jestem już po śniadaniu. Nie było może jakieś wyśmienite, ale mi pasowało. Teraz razem z I kohortą czekam na polanie. W taki grudniowy poranek, wszyscy mają na sobie, specjalnie ocieplane zbroje. Chłodny wiatr owiewa moje rozpuszczone włosy. Moje siostry nie za bardzo wiedzą co robić.
Po chwili zauważam, że z drugiego końca łąki, zmierzają ku nam dwie postacie, ubrane w zbroje z cesarskiego złota. Idą szybkim krokiem. Są już blisko, a ja wyraźnie widzę ich twarze. Według mnie o tej dwójce będzie głośno. Od wczorajszego wieczoru, chyba wszystko będą robić razem. Spoglądam na resztę herosów. Alice ma jakąś kwaśną minę. Ogólnie dzisiaj, prawie w ogóle się do nas nie odzywa. Wydaje mi się, że związek Tini i Oktawiana, totalnie jej przeszkadza. Nie rozumiem jej. Przecież wyczułam jej emocje, a nadal są dla mnie niezrozumiałe. No tak, wyczułam. Jest to jakby moja super-moc. Tata kiedyś mi o tym opowiadał.
Każdy bóg, ma jakieś specjalne umiejętności.
Rzadko kiedy zdarza się, że półbóg, odziedziczy cząstkę tych umiejętności. Jest ona wtedy mała i niegroźna. Podobny skutek ma błogosławieństwo, ale tylko dla innego herosa. Jeśli bóg da błogosławieństwo swojemu dziecku, wtedy moce są bardziej różnorodne, większe, a zarazem niebezpieczniejsze. Ta ostatnia opcja, jest wykorzystywana rzadko kiedy. Ja jestem przykładem błogosławieństwa od innego boga - Afrodyty. To dlatego mogę wykryć emocje niektórych ludzi. Nie jest to dla mnie jakieś uciążliwe, mogę nad tym zapanować, jeśli nie chcę po prostu nie czuje tych uczuć.
Stoję w szeregu, wśród innych herosów. Oktawian razem z Tini w końcu dochodzi do nas.
-Ave Centurionie! -Rzymianie wykrzyknęli to jednocześnie, dokładnie w momencie, kiedy blondyn stanął przed nimi.
-Ave. -bije od niego ogromna powaga. -Pierwsza kohorta baczność! -oddział musiał ćwiczyć to już wielokrotnie, bo zrobili to na jedno zawołanie. Tylko ja, Alice i Lusi jesteśmy trochę spóźnione, ale Oktawian zdaje się przymrużać na to oko. -Dzisiaj, ćwiczymy musztrę, mam nadzieję, że zostało to już wam przedstawione.
-Tak jest Centurionie! -wykrzyknęła Natalie.
-Dodatkowo, dzisiaj, wasz trening będzie nadzorować Tini. Jest naszym gościem specjalnym i można powiedzieć, że dzisiaj będzie również moim zastępcą, więc macie się do niej zwracać per. centurionie. Zrozumiano? -zauważam, jak Solace puszcza mi porozumiewawcze oczko. Ona też nie bierze jego wszystkich słów tak na poważnie. W przeciwieństwie do innych legionistów, którzy spoglądają na nią z respektem. -Więc na rozgrzewkę dwa kółka wokół polany. W zwartym szyku!
Odwracamy się w prawym kierunku i zaczynamy biec. Nie mam problemu ze swoją kondycją, więc przebiegnięcie dwóch okrążeń nie sprawia mi problemu.
Kilka minut później stoimy ponownie w szeregu. Z ust centuriona padają pojedyncze rozkazy, a oddział wykonuje je natychmiastowo. Ta surowa dyscyplina powoli zaczyna mnie przerażać. Czekam tylko na święta w CHB, kiedy to Rzymianie przyjadą do nas. Wtedy pokarzemy im co to znaczy zabawa.
***po obiedzie***
Tym razem spotykamy się na treningu. Natalie objaśniła mi, że rzadko kiedy zdarza się, by był prowadzony przez centuriona. Ponownie jesteśmy na polanie, tym razem Oktawian pokazuje podstawowe ruchy mieczem, oraz tłumaczy jak bronić się przed konnymi strzelcami. Podczas opowiadania o unikach na polane, konno wjeżdża Tini. Zbroja z cesarskiego złota połyskuje w zachodzącym słońcu. Na karym wierzchowcu okrąża trenującą grupę. Zdejmuje łuk, który miała przełożony przez ramię, wyjmuje strzałę i nie zwalniając tempa celuje w tarcze strzelniczą oddaloną z jakieś 7 metrów od niej. Koń nadal galopuje. Między jej dłońmi pojawia się mała łuna jasnego światła. Strzała trafia w sam środek. Nie wiem jak ona to zrobiła, ale mnie zatkało. Dziewczyna podjeżdża do nas powoli zatrzymując konia.
Z gracją zsuwa się z siodła. Zdejmuje hełm i poprawia swoje blond włosy.
-Piękny strzał. -centurion podchodzi do Tini. Ta kładzie ręce na jego ramionach a on obejmuje ją w pasie. Legioniści patrzą na nich z powagą. Czy oni nie mają uczuć? W końcu puszczają swoje objęcia. Dziewczyna podchodzi i zaczyna zajmować się koniem. Oktawian natomiast przygląda się oddziałowi. Przemierza wszystkich swoim świdrującym spojrzeniem. W końcu jego wzrok dłużej skupia się na jednej osobie.
-Clancy.
=========
No to taki nieco krótszy rozdział, ale jest ^^
Po chwili zauważam, że z drugiego końca łąki, zmierzają ku nam dwie postacie, ubrane w zbroje z cesarskiego złota. Idą szybkim krokiem. Są już blisko, a ja wyraźnie widzę ich twarze. Według mnie o tej dwójce będzie głośno. Od wczorajszego wieczoru, chyba wszystko będą robić razem. Spoglądam na resztę herosów. Alice ma jakąś kwaśną minę. Ogólnie dzisiaj, prawie w ogóle się do nas nie odzywa. Wydaje mi się, że związek Tini i Oktawiana, totalnie jej przeszkadza. Nie rozumiem jej. Przecież wyczułam jej emocje, a nadal są dla mnie niezrozumiałe. No tak, wyczułam. Jest to jakby moja super-moc. Tata kiedyś mi o tym opowiadał.
Każdy bóg, ma jakieś specjalne umiejętności.
Rzadko kiedy zdarza się, że półbóg, odziedziczy cząstkę tych umiejętności. Jest ona wtedy mała i niegroźna. Podobny skutek ma błogosławieństwo, ale tylko dla innego herosa. Jeśli bóg da błogosławieństwo swojemu dziecku, wtedy moce są bardziej różnorodne, większe, a zarazem niebezpieczniejsze. Ta ostatnia opcja, jest wykorzystywana rzadko kiedy. Ja jestem przykładem błogosławieństwa od innego boga - Afrodyty. To dlatego mogę wykryć emocje niektórych ludzi. Nie jest to dla mnie jakieś uciążliwe, mogę nad tym zapanować, jeśli nie chcę po prostu nie czuje tych uczuć.
Stoję w szeregu, wśród innych herosów. Oktawian razem z Tini w końcu dochodzi do nas.
-Ave Centurionie! -Rzymianie wykrzyknęli to jednocześnie, dokładnie w momencie, kiedy blondyn stanął przed nimi.
-Ave. -bije od niego ogromna powaga. -Pierwsza kohorta baczność! -oddział musiał ćwiczyć to już wielokrotnie, bo zrobili to na jedno zawołanie. Tylko ja, Alice i Lusi jesteśmy trochę spóźnione, ale Oktawian zdaje się przymrużać na to oko. -Dzisiaj, ćwiczymy musztrę, mam nadzieję, że zostało to już wam przedstawione.
-Tak jest Centurionie! -wykrzyknęła Natalie.
-Dodatkowo, dzisiaj, wasz trening będzie nadzorować Tini. Jest naszym gościem specjalnym i można powiedzieć, że dzisiaj będzie również moim zastępcą, więc macie się do niej zwracać per. centurionie. Zrozumiano? -zauważam, jak Solace puszcza mi porozumiewawcze oczko. Ona też nie bierze jego wszystkich słów tak na poważnie. W przeciwieństwie do innych legionistów, którzy spoglądają na nią z respektem. -Więc na rozgrzewkę dwa kółka wokół polany. W zwartym szyku!
Odwracamy się w prawym kierunku i zaczynamy biec. Nie mam problemu ze swoją kondycją, więc przebiegnięcie dwóch okrążeń nie sprawia mi problemu.
Kilka minut później stoimy ponownie w szeregu. Z ust centuriona padają pojedyncze rozkazy, a oddział wykonuje je natychmiastowo. Ta surowa dyscyplina powoli zaczyna mnie przerażać. Czekam tylko na święta w CHB, kiedy to Rzymianie przyjadą do nas. Wtedy pokarzemy im co to znaczy zabawa.
***po obiedzie***
Tym razem spotykamy się na treningu. Natalie objaśniła mi, że rzadko kiedy zdarza się, by był prowadzony przez centuriona. Ponownie jesteśmy na polanie, tym razem Oktawian pokazuje podstawowe ruchy mieczem, oraz tłumaczy jak bronić się przed konnymi strzelcami. Podczas opowiadania o unikach na polane, konno wjeżdża Tini. Zbroja z cesarskiego złota połyskuje w zachodzącym słońcu. Na karym wierzchowcu okrąża trenującą grupę. Zdejmuje łuk, który miała przełożony przez ramię, wyjmuje strzałę i nie zwalniając tempa celuje w tarcze strzelniczą oddaloną z jakieś 7 metrów od niej. Koń nadal galopuje. Między jej dłońmi pojawia się mała łuna jasnego światła. Strzała trafia w sam środek. Nie wiem jak ona to zrobiła, ale mnie zatkało. Dziewczyna podjeżdża do nas powoli zatrzymując konia.
Z gracją zsuwa się z siodła. Zdejmuje hełm i poprawia swoje blond włosy.
-Piękny strzał. -centurion podchodzi do Tini. Ta kładzie ręce na jego ramionach a on obejmuje ją w pasie. Legioniści patrzą na nich z powagą. Czy oni nie mają uczuć? W końcu puszczają swoje objęcia. Dziewczyna podchodzi i zaczyna zajmować się koniem. Oktawian natomiast przygląda się oddziałowi. Przemierza wszystkich swoim świdrującym spojrzeniem. W końcu jego wzrok dłużej skupia się na jednej osobie.
-Clancy.
=========
No to taki nieco krótszy rozdział, ale jest ^^
TINI SOLACE
Subskrybuj:
Posty (Atom)